czwartek, 22 stycznia 2015

Początek czegoś nowego...

Na wstępie przepraszam Was za tak długą nieobecność na blogu. Zaledwie tydzień temu wróciłam zza granicy, gdzie realizowałam kilka bardzo ważnych przetargów. Nie ukrywam, że trochę czasu zabrało mi uporządkowanie zawodowych spraw (przynajmniej na jakiś czas) i znów mogę zająć się tymi osobistymi.

Przez cały miesiąc niewiele zmieniło się w mojej sytuacji, poza faktem, że Wiktor więcej czasu zaczął spędzać w domu. Muszę przyznać, że przed powrotem w rodzime strony bałam się tej konfrontacji – ja i on, przez dłuższy czas pod jednym dachem… to nie będzie łatwe. Jedna, góra dwie noce spędzone z nim w jednej sypialni do tej pory były szczytem mojej wytrzymałości. Zastanawiam się tylko, czy potrafię odgrywać przedłużone kwestie w teatrzyku naszego wspólnego życia, czy raczej kiepska ze mnie aktorka – czas pokaże.
Wbrew poprzednim zapewnieniom nie udało mi się zapomnieć o Adamie. Wgryzł się w moją pamięć niczym kleszcz i wysysa ze mnie resztki nadziei i pasji. Mimo wszystko cieszę się z takiego obrotu sprawy – patrząc już z dalszej perspektywy, ta relacja nigdy nie miała szansy na „legalne” istnienie (legalne wobec prawa mojej moralności). Nie mogę winić go za młodość i urodę – przez całe życie trzeba posmakować niejednego wina, różnych roczników.

Skoro przyszło mi wczuć się w rolę wzorowej narzeczonej, koniecznie musiałam schować wszystkie pikantne wspomnienia do szuflady i odnaleźć się w odpowiednim momencie scenariusza. Pierwszy wspólny poranek był nadzwyczaj trudny – przerysowane czułości na lotnisku, bezwartościowe uśmieszki przy śniadaniu, wymuszone pogadanki o pogodzie i kursach giełdowych. Szkoda, że nie potrafimy szczerze rozmawiać o naszych uczuciach, mimo iż oboje od dawna jesteśmy świadomi, że pula naszej wzajemnej tolerancji stale się zmniejsza, jak kurs rubla. Bessa naszych relacji jest już na tyle poważna, że grozi nam zupełny upadek. I to z bardzo dużym hukiem.

Po kilku dniach, a właściwie podczas jednego ze wspólnych wieczorów, przyglądałam się leżakującemu na kanapie Wiktorowi. Pomimo naszych związkowych rozterek wciąż dochodziłam do wniosku, że oto leży przede mną szalenie przystojny posiadacz ciała Achillesa i twarzy Adonisa. Kokieter. Kusiciel. Tymczasem w mojej głowie zrodził się pewien plan… Pomyślałam o ekskluzywnych panienkach do towarzystwa – zarabiają na życie oddając się mężczyznom, do których niejednokrotnie czują odrazę, a jeszcze potrafią z tego czerpać olbrzymią satysfakcję. Może uczucia i dobrą zabawę w łóżku jednak da się rozdzielić? Koniecznie musiałam to sprawdzić. Założyłam więc komplet seksownej bielizny, przezroczystą haleczkę, a usta uwydatniłam burgundowym odcieniem szminki. Szpilki, mocne perfumy. Na sam widok tej metamorfozy czułam mrowienie w okolicach wnętrza ud. Przysiadałam na chwilę na rogu wanny i wyobraziłam sobie, że nic nie czuję, a Wiktor, to zwykły klient, pierwszy lepszy, może nawet… z ulicy? Nie rozumiałam, dlaczego sprawia mi to tak wielką satysfakcję – może po tylu latach odkrywam na nowo swoją seksualność i odmienne potrzeby? Niech Adam próbuje swoich win. Ja moją whiskey zamierzam wypić jednym haustem, a i kolejnej kolejki wcale nie wykluczam.

Zeszłam po schodach w dół, do salonu. Rozbudzony stukaniem obcasów Wiktor najwyraźniej znajdował się w lekkim szoku. Bez słowa podeszłam do niego i położyłam swoją dłoń na jego wzrastającej w oczach męskości i szepnęłam figlarne „weź mnie, jak dziwkę”. Nigdy nie śmiałam pytać, czy w ogóle kręcą go takie numery, ale podziałało to na niego jak płachta na byka. Z nieskrywaną przyjemnością rzucił się na mnie, zdarł zbędne fałdy koronkowego materiału i pomijając odwieczny rytuał gry wstępnej, wbił się w moje nienasycone ciało. Był silny, zdecydowany, a przy tym na swój sposób brutalny, gdy dłonią zasłaniał moje usta, szarpał za włosy i boleśnie wbijał paznokcie w owal moich pośladków. Zamiast mechanicznie-zaprogramowanego zbliżenia, doświadczyłam wtedy czegoś niesamowitego, nieoczekiwanego, innego niż do tej pory – pasji, pożądania i wielokrotnej rozkoszy. Szkoda tylko, że trwało to dość … krótko.

Wciąż liczę na więcej. Każdej nocy nie potrafię powstrzymać się od grzesznych myśli. Jeszcze tylko tydzień, a Wiktor znów wyjedzie. Zostaniemy wtedy sam na sam: ja i moje niezbyt rozsądne fantazje. Kto wie, do czego kolejnym razem to doprowadzi?
Mam pewien plan, o którym opowiem Wam już niebawem, kiedy tylko uda mi się zrealizować jego część. Ostrzegam – może być goręcej niż zwykle :)
Weronika

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz