niedziela, 22 lutego 2015

(Nie)spodziewany gość

Po zawstydzającej przygodzie w jacuzzi zupełnie straciłam ochotę na dalsze spędzanie weekendu w tym miejscu. Niestety, nie mogłam zawieść moich przyjaciółek… i ostatecznie zostałam. Marcela jako pierwsza zauważyła mój podły nastrój, jednak nawet pod gradobiciem pytań nie udało się jej wyciągnąć ze mnie prawdziwego powodu mojej frustracji. Wieczorem spędziłyśmy trochę czasu przy barze, przez co nieco się wyluzowałam. Dopiero około godziny 3 w nocy położyłam się do łóżka – upojona dobrym winem i odprężona.

W niedzielny poranek pod SPA zjawił się brat Marceli, który na jej prośbę zgodził się odwieźć nas z powrotem do Lublina. Z trudem zapakowałyśmy wszystkie nasze walizki do i tak sporego kombi, po czym ruszyłyśmy w kilkugodzinną drogę. Padał deszcz. Było chłodno, mroczno i niezbyt przyjemnie. Przylepiona do szyby obserwowałam spływające po szkle strugi wody. Rozmyślałam o Adamie, Wiktorze i wszystkich poprzednich mężczyznach, kiedy nagle mój telefon zawibrował. Stuknęłam dwukrotnie w gładką taflę wyświetlacza – „Masz wiadomość od: Mama”. Prawdziwie zadziwiło mnie to. Ostatnio, oboje z ojcem mieli niewiele czasu, gdyż przez cały wrzesień odbywali delegacje w Niemczech, Francji i Holandii. Miedzy prywatnymi biznesami ciężko jest odnaleźć skrawek czasu dla córki. Zaciekawiona otworzyłam wiadomość: „Skarbie, zapraszamy Cię z Tatusiem na obiad o 17. Przyjedziesz? Mamy gości!”. Czyli znów chcą mi kogoś przedstawić, kto potencjalnie może pomóc działalności firmy… Miałam tego powyżej dziurek w nosie. „Tak mamusiu, oczywiście, że będę…”
Do domu rodziców przybyłam pół godzimy przed czasem. W progu powitał mnie fantastyczny zapach pieczonej dziczyzny (ojciec poluje) i świeżych grzybów. Na mój widok, mama prawie uderzyła chochelką w sufit, rzucając mi się na szyję, natomiast tata wszedł po chwili, ucałował w policzek i dumnym jak paw głosem oznajmił, że wreszcie udało mu się namówić na przyjazd do Polski wujka Fabiana (przyrodni młodszy brat mojego ojca, wyjechał z Polski razem z dziadkiem, gdy ja miałam 2 latka). Właściwie nigdy nie miałam okazji go poznać. I wtedy moim oczom ukazał się… nie żaden tam wujek. Fabien! Mężczyzna z jacuzzi! Krew uderzyła mi do głowy, a nogi zatrzęsły się jak galareta. Nie mogłam wydusić z siebie nawet słowa! „Wujaszek” też był zaskoczony, ale jako pierwszy zrobił dobrą minę do złej gry i przywitał się ze mną sztucznym: „Witaj Weronika! Wyrosłaś na piękna dama.”

Zrobiło mi się niedobrze. Fabian, czy Fabien, patrzył się na mnie przez cały czas trwania posiłku, a mi każdy kęs grzązł w gardle. Rodzice byli tak bardzo zajęci szczebiotaniem na temat mojego życia pełnego sukcesów, że nawet nie zauważyli dziwnej atmosfery między nami. Po obiedzie oboje postanowili zostawić nas samych i udać się na 5-minutowy spacer ze swoimi 3 psami. W momencie zatrzaśnięcia drzwi Fabien podszedł do mnie uśmiechając się zalotnie. Nachylił się do mojego ucha i szepnął. „Zostanę w Polonia na trochę czas… może spotkasz się ze mną wieczór? Żaden ze mnie wujek…” To mówiąc złapał moją pierś i przyssał się do szyi. Natychmiast go odtrąciłam. W tamtym momencie wydawał mi się bardziej żałosny niż przystojny. Złapałam płaszcz, torebkę i natychmiast wybiegłam do samochodu. Za dużo wrażeń w przeciągu dwóch dni… Wracającej ze spaceru mamie wcisnęłam tanią bajkę o złym samopoczuciu i tyle mnie widzieli.

Parkując auto w garażu napisałam jeszcze szybkiego smsa do Adama. Całe szczęście, że godzinę później pojawił się pod moimi drzwiami. Tym razem nie kazałam mu marznąć na zewnątrz. Po raz pierwszy zaprosiłam go do mojej sypialni…

Weronika

piątek, 20 lutego 2015

Gorące iskry drobnych czułości

Ostatnie dni przemijają mi niczym najpiękniejsza z baśni Christiana Andersena. A wszystko za sprawą Wiktora, który nawet nazywa mnie swoją „księżniczką”. Choć podczas codziennych czynności, w znoszonym dresie i bezładnie upiętych włosach przypominam raczej „Kopciuszka” niż „Śpiącą Królewnę”, to mój ukochany widzi we mnie ucieleśnienie ideału kobiecego piękna. Chyba nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo brakowało mi jego obecności w codziennym życiu… czułych powitań po powrocie z pracy, emocjonujących rozmów podczas kolacji, wspólnych seansów filmowych… i tych magicznych chwil spędzonych w sypialni. Przy Wiktorze właściwie zapominam o wszystkich problemach i zmartwieniach. Wzdrygam się na samą myśl o kolejnej rozłące, która, niestety, niebawem musi nastąpić. Tak więc jedynym moim planem wobec ostatnich dni jego pobytu w domu pragnę wykorzystać w jedyny słuszny sposób… wtulając się w jego bezpieczne i czułe ramiona!
Po całym dniu ciężkiej pracy, wracałam do domu zmęczona i śpiąca. Przez całą drogę marzyłam tylko o tym, by jak najszybciej znaleźć się w łóżku u boku ukochanego księcia. Moja kobieca intuicja podpowiadała mi jednak, że dzisiejszego wieczoru jeszcze przez długi czas nie będzie mi dane posmakować miękkości jedwabistej pościeli. Oczywiście, przeczucia mnie nie myliły. Od progu moje nozdrza uderzył zaskakujący zapach mleczka kokosowego, trawy cytrynowej i kurkumy…
„Kochanie, wróciłaś!” – w korytarzu powitał mnie radosny uścisk Wiktora. Po soczystym, powitalnym pocałunku odebrał mój płaszcz i polecił udać się do jadalni. Na stole już czekała na mnie ceramiczna czarka, pełna mojej ulubionej tajskiej zupy z krewetkami! Że też zechciał ją dla mnie przygotować… Oczywiście pochłonęłam ją w kilka sekund, w asyście doskonałego szejka z mango i ananasa. Do tej pory Wiktor nie ujawniał swoich talentów kulinarnych., tak więc moje zadowolenie mieszało się z ogromnym zaskoczeniem i zakłopotaniem. Pomyślałam, że z pewnością miło byłoby się odwdzięczyć, za okazaną mi troskę… W czasie, gdy mój mężczyzna układał naczynia w zmywarce, ja zrzucałam z siebie kolejne warstwy ubrań. Wreszcie, mając na sobie jedynie półprzezroczyste stringi, ruszyłam w jego kierunku. Objęłam go mono, przygryzając seksownie płatek jego prawego ucha, a moja ręka odruchowo powędrowała na jego rozporek. Przez chwilę trwał w tej pozycji, zamykając oczy i mrucząc niczym tygrys, aż wreszcie odwrócił się w moją stronę, składając na rozpalonym czole delikatny pocałunek. Uznając to za zachętę do dalszej zabawy, powoli obniżałam swoje usta do poziomu jego spodni. Powstrzymał mnie jednak swoim zdecydowanym uściskiem i wtulając swoje brodate policzki w czubek mojej głowy wyszeptał:
„Nie, nie, Kochanie. Dziś to ja chcę się zająć tobą, jak przystało na prawdziwego mężczyznę… i szczęściarza. To wielkie szczęście, że mam Cię przy sobie…”
Rozczuliło mnie jego nietypowe wyznanie. To naprawdę twardy facet, który nie boi się wyzwań, ekstremalnych sportów i dzikich zwierząt na safari, ale w mojej obecności roztapia się niczym mleczna czekoladka pozostawiona latem w pełnym słońcu. Prowadząc mnie za rękę w kierunku łazienki, odkrył przede mną kolejną niespodziankę, którą przygotował specjalnie dla mnie! Moim oczom ukazała się wanna, pełna gorącej, spienionej wody, zroszonej aromatem różanego olejku eterycznego. Dokoła porozrzucane czerwone płatki róż, w rogach zapalone białe świece. Ich złote światło odbijało się od srebrnego wiaderka z lodem, w którym właśnie chłodził się wspaniały szampan. Aż zapiszczałam z radości na samą myśl o długiej i relaksującej kąpieli. Natychmiast zrzuciłam z siebie resztki ubrań i niczym Afrodyta w morskiej pianie, zanurzyłam się ogromnej wannie. To była istna rozkosz dla zmysłów, upragniony relaks fizyczny i psychiczny. Mój ukochany mężczyzna stale pilnował, aby w moim kieliszku nie zabrakło musującego trunku, racząc mnie przy okazji wspaniałymi opowieściami o nieznanych kulturach i miastach, które zwiedził podczas swoich rozlicznych podróży po świecie. Uwielbiam słuchać jego głosu. Jest taki głęboki i szorstki, ale zarazem ciepły i łagodny… prawdziwie podniecający. Kiedy wreszcie kolejna porcja alkoholu uderzyła do mojej głowy, zaproponowałam mu przyłączenie się do kąpieli. Chyba od początku na to liczył, bowiem nie musiałam przekonywać go zbyt długo. Zadowolony i nagi wtulił się w moje rozgrzane ciało, a wtedy jego dłonie bezwiednie powędrowały w okolice moich ud. Uwielbiam, te sprawne, miękkie jak jedwab paluszki. Nawet pod wodą czyni z ich pomocą prawdziwe cuda, co w asyście jego pasjonujących pocałunków, sprawiało mi nieopisaną przyjemność. Ja również nie pozostawałam mu dłużna, meandrując dotykiem pomiędzy jego wspaniałym torsem, umięśnionymi ramionami i imponującym atrybutem męskości. Nasze upojone szampanem usta, języki splatające się w głębokich pocałunkach i wilgotne dłonie, rozpalały nasze zmysły i ciała. Powoli, namiętnie, bez pośpiechu.
W posobny sposób kochaliśmy się tej nocy. W prawdzie bardzo klasycznie, bez gadżetów, wyszukanych pozycji i przebieranek. Zupełnie nadzy, odziani tylko w blask białawych świec, otuleni miękkością pościeli, zapatrzeni w swoje oczy, zatraceni w swoich ustach. Zupełnie tak, jak gdy robiliśmy to po raz pierwszy – nieśmiali, delikatni, zawstydzeni.
Tyle piękna, jednej nocy, zwyczajnie trudno doświadczyć. Ta namiętność nie może mieć końca. Przenigdy…
Weronika

niedziela, 15 lutego 2015

Be my Valentine!

Ach, te walentynki. To zdecydowanie najsłodsze, serduszkowe święto, jakie znam. 14 lutego świat wydaje się być zupełnie inny – znacznie weselszy, pełen czułości i miłości. Mojemu wielkiemu entuzjazmowi związanemu ze świętowaniem imienin świętego Walentego sprzyjał fakt, że tego poranka obudził mnie… namiętny pocałunek Wiktora! W czułych objęciach mojego ukochanego, wszystkie poprzednie przygody seksualne jakby natychmiast wyparowały z mojej głowy, uleciały z nastręczających mnie myśli. Tak długo nie czułam jego cudownego zapachu skóry, dotyku muskularnego torsu, gęstych, kruczoczarnych włosów. Elegancki, szarmancki, przystojny… i niewyobrażalnie pociągający. Taki właśnie jest mój Wiktor! Na znajdującej się nieopodal łóżka etażerce zauważyłam olbrzymi bukiet, skomponowany z moich ukochanych białych frezji i pudrowych róż. Obok spoczywało eleganckie opakowanie belgijskich czekoladek i doskonałej klasy różowe wino musujące. O śniadanie również nie musiałam się martwić. W jadalni na dole czekał na mnie iście królewski posiłek – świeżo przyrządzona sałatka z owocami morza, doskonałe ostrygi, znane ze swoich właściwości afrodyzjakalnych, czekoladowo-miętowy deser lodowy i mnóstwo owoców egzotycznych. Nikt inny, tak jak on, nie rozumie esencji kobiecych potrzeb. Jakie to szczęście, że mam go przy sobie…
Przez resztę dnia zastanawiałam się, w jaki sposób wynagrodzić mojemu ukochanemu tak wspaniały, walentynkowy poranek i doszłam do wniosku, że najlepszym pomysłem będzie… wspaniała, walentynkowa noc! Do tego przedsięwzięcia należało także poczynić stosowne przygotowania. W tym celu całe popołudnie spędziłam na przeczesywaniu odpowiednich sklepów, aż wreszcie znalazłam to, czego tak zawzięcie szukałam – seksowny kostium pokojówki. Kiedyś mimochodem szepnął mi w trakcie miłosnych uniesień, że czasem wyobraża mnie sobie w tej kreacji, a to bardzo mocno go podnieca. Dlaczego więc nie sprawić Wiktorowi tej przyjemności? Nie widziałam ku temu istotnych przeciwwskazań, natomiast zalet płynących dla obu ze stron uczestniczących w zabawie było wiele…
Wieczorem, niczego nie świadomy Wiktor, po relaksującej kąpieli z hydromasażem, wpatrywał się leniwie w w migoczący ekran telewizora. Odziany jedynie w męski szlafrok, pochłaniał jakiś wybitnie interesujący film sensacyjny. W tym czasie ja przygotowywałam smakowitą kolację… ze mną w roli głównej. Odświeżona, pachnąca masłem kokosowym i ulubionymi perfumami, założyłam na siebie króciutką, czarną, kloszowaną spódniczkę, z białym fartuszkiem i różowymi kokardkami. Moje krągłe i spragnione męskiego dotyku piersi zakryłam obcisłym, równie krótkim topem, z ozdobnymi, bufiastymi rękawkami. Całość kompozycji dopełniły wysokie, czarne, lakierowane szpilki oraz siateczkowe pończoszki, zwieńczone falbankami i kokardkami. Ostatecznie mój widok w lustrze oszałamiał, zaskakiwał, kusił, nęcił, zniewalał… Była to jedna z tych sytuacji, gdzie własne odbicie przyprawiało mnie o dreszcze podniecenia. Już nie mogłam doczekać się miny Wiktora! Po cichutku zeszłam po schodach, unikając zbyt głośnego postukiwania obcasami i z precyzją wieloletniego włamywacza wślizgnęłam się do salonu. O swoim przybyciu powiadomiłam mojego mężczyznę, gładząc jego obnażony tors przy pomocy kolorowej, puszystej szczotki do zbierania kurzu. Nie zerwał się na równe nogi, tak więc na pewno spodziewał się jakiejś szalonej inwencji z mojej strony.
„Co Ty kombinujesz, Mała?” – zaśmiał się nie odwracając głowy. „Podejdź do mnie, Skarbie”.
I wtedy ruszyłam do akcji. Pewnym krokiem wtargnęłam w pole widzenia Wiktora, wykonując przy tym kuszące, pełne udawanej niewinności ruchy. Z gracją pochylałam się ku przodowi, poprawiając swoje ozdobne pończoszki, a jednocześnie nęcąc mojego lubego tak doskonale bezpośrednim widokiem moich wilgotnych skarbów. Wrażenie, które na nim wywarłam, było wprost proporcjonalne do liczby centymetrów, na które uniosła się w górę dolna cześć jego szlafroka… Innymi słowy, było ogromne! Choć zazwyczaj to on przejmuje inicjatywę, dziś marzył tylko o tym, by nie poprzestawać na samym widoku mojej osoby… to wyczytałam z jego szeroko otwartych oczu. Pozwoliłam sobie na nieco śmiałości i końcówką szczoteczki uwolniłam jego nabrzmiałą męskość, doskonale skrytą pod taflą czerwonej satyny. Nabrałam ochoty na więcej. Przesunęłam opuszkami po jego napiętym podbrzuszu, aby dać mu do zrozumienia, że tej nocy to ja przejmuję dowodzenie. Oczywiście, był idealnie posłuszny… zwłaszcza, gdy jego męskość tak głęboko wślizgiwała się w moje gardło. Rozkosznie mruczał, niczym dziki kot wylegujący się na rozgrzanej słońcem sawannie. Pragnąc podkręcić tempo naszego spotkania, sprawnym ruchem dosiadłam go w pozycji na jeźdźca, podczas gdy on tylko ujął moje pośladki w dłonie i przycisnął do swoich bioder, pragnąc dotrzeć jeszcze bardziej w głąb mojego rozpalonego ciała. Och, chyba moja ciasna szczelinka zapomniała już, jak to jest zapraszać do swojego wnętrza takiego olbrzyma! Albo to tropikalne tajlandzkie powietrze zadziałało na niego niczym niebieskie pigułki… Oboje byliśmy wniebowzięci tym stanem, bowiem tak długo czekaliśmy na siebie. Z każdą sekundą unosiłam się i opadałam coraz szybciej i coraz mocniej. Orgazmiczny strumień już przepływał przez moje ciało, pragnąc wytrysnąć rozkosznym źródłem w mojej duszy. Wreszcie Wiktor przebudził się ze swojego transu. Posyłając mi maniakalne spojrzenie seksoholika przewrócił mnie na podłogę, by ponownie wczuć się w rolę agresywnego dominatora. Wprost uwielbia, gdy pozwalam mu w tak przedmiotowy sposób obchodzić się z moim ciałem i traktować mnie jak niedoświadczoną w branży panienkę lekkich obyczajów, która właśnie oddaje się pod seksualną protekcję swojego sponsora. Wystarczyło szepnąć w jego stronę kilka sprośnych słówek, aby wreszcie eksplodował w moim łonie, wypełniając mnie swoim obfitym nektarem rozkoszy. Opadając bezsilnie obok mojego ramiona zdołał tylko szepnąć: „Kocham Cię…” Chociaż regularnego oddechu nie odzyskał jeszcze przez długi, długi czas…
Weronika

piątek, 13 lutego 2015

Afrodyzjaki… esencjonalna moc natury!

Dzisiejszego poranka nie miałam najmniejszej ochoty na wychodzenie z łóżka. Zza okna docierały do mnie ciche postukiwania kropli spadających z dachu na parapet, a w oddali turkotały silniki samochodów, leniwie przesuwających się po rozmokłej od śniegu drodze. Dręczyła mnie jednak świadomość, że nieobecność pani prezes na dzisiejszym spotkaniu z bardzo szczodrym pod względem regularnych opłat klientem może poskutkować jego utratą, co oczywiście nie jest zjawiskiem szczególnie pożądanym. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko zwlec się z łóżka i w tempie ociężałej niedźwiedzicy polarnej doprowadzić się do stanu godnego kobiety na moim stanowisku.
Spóźniona i zdenerwowana wbiegałam właśnie po schodach na górę, gdy nagle, zapatrzona we własne paznokcie wiekowa dama (posiadaczka obfitego futra, cuchnącego naftaliną) trąciła mnie swoją lakierowaną torebką. Pech chciał, że zawartość kubka z kawą wylądowała wprost na mojej śnieżnobiałej koszuli.
„Ach, złociutka, musisz bardziej uważać. I nie pędzić tak szybko…” – starsza Pani wykrzywiła swoją pomarszczoną twarz w szyderczym uśmieszku.
„A pani musi wybrać się do okulisty, koniecznie” – odburknęłam zniesmaczona jej nietaktownym unikiem odpowiedzialności za spowodowaną sytuację.
„Młode to i bez bez kultury…” – ofuknęła mnie z wyższością amatorka martwych norek i pospiesznie opuściła korytarz, pozostawiając po sobie jedynie osobliwą woń tanich perfum.
Jak dobrze, że w moim gabinecie tata urządził osobną łazienkę. Dzięki temu mogłam zdjąć z siebie pokrytą brązowymi plamami koszulę i spróbować usunąć plamy przy użyciu zwykłego mydła. Niestety, moje usilne próby naprawienia szkody spełzły na niczym i ostatecznie musiałam pozostać w samym żakiecie.
Siedząc przy biurku i gapiąc się w stertę papierów miałam ochotę naprawdę się rozpłakać. Całe szczęście, że mam przy sobie ukochaną asystentkę Alicję, która posiada naturalną umiejętność poprawy mojego wyjątkowo złego humoru. Tym razem, poza duchowym wsparciem, przynosiła mi całkiem przykre wieści:
„Weronika… nie wiem jak ci to powiedzieć…” – dukała nieskładnie.
„Najlepiej prosto. Nie wiem, czy jest coś jeszcze na tym świecie, co mogłoby mnie bardziej wyprowadzić z równowagi…” – odparłam zdegustowana.
„Owszem, jest. Firma R. rezygnuje z naszych usług. Dziś rano otrzymaliśmy pisemne wypowiedzenie. Za dwie godziny będzie tu ich prezes, żeby podpisać z tobą dokumenty.”
Niech to szlag. Wiedziałam, że trzeba było nie opuszczać łóżka. Widząc mój opłakany stan psychiczny Alicja po cichu opuściła mój gabinet, zabierając mi sprzed nosa tę tonę makulatury. Jak dobrze, że sama się tym zajmie. Zdaje się, że to przez nerwy moja głowa pulsowała bólem niczym rytmicznie uderzany bębenek afrykański. Nieudolne przeczesywanie zakamarków torebki szybko uświadomiło mnie o braku jakichkolwiek tabletek przeciwbólowych. Chwyciłam więc za płaszcz i pospiesznie udałam się do najbliższej apteki. I w tym miejscu swój początek bierze właściwa historia.

W opustoszałym lokalu, w kolejce do zakupu leków, stała przede mną kobieta w średnim wieku. Choć usilnie starała się mówić szeptem, to jednak rozumiałam każde słowo, które padało z jej ust.
„Pani magister, chciałabym kupić coś dla męża… wie pani… na potencję…” – dukała w stronę znudzonej farmaceutki. „Tylko… wie pani… on nie może brać viagry, bo… wie pani… jest uczulony.” Wyrzucenie z siebie tych informacji przyniosło owej kobiecie widoczną ulgę. Specjalistka po drugiej stronie szyby uśmiechnęła się łagodnie i położyła na stole niewielki, elegancko opakowany słoiczek.
„To coś znacznie lepszego i skuteczniejszego. Gwarantuję, że będzie pani zadowolona z efektów. Te tabletki zawierają w stu procentach naturalny wyciąg z kory Johimby lekarskiej, a zawarta w niej johimbina to jeden z najsilniej działających afrodyzjaków na rynku. Może pani próbować owoców morza, czekolady, papryczek chili i olejków eterycznych, ale to jest zdecydowany faworyt wśród moich pacjentów. I co najważniejsze – pani również może spróbować ich działania na sobie, choć przeznaczone są głównie dla mężczyzn.”
Szczerze przyznam, że po raz pierwszy w życiu usłyszałam o zbawiennych właściwościach afrykańskiej roślinki na życie erotyczne tysięcy polaków. Więc kiedy nadeszła moja kolej, poprosiłam o jeden słoiczek dla siebie. I dwa opakowania ibuprofenu.
Po powrocie do biura, w sali konferencyjnej czekał już na mnie podenerwowany mężczyzna, na oko po pięćdziesiątce. Ubrany był elegancko, stosownie do zajmowanej przez siebie pozycji. Zadbany, pachnący i bardzo profesjonalny.
„Pani Weroniko. Jak mniemam, oboje jesteśmy świadomi, jak nieudolnie toczy się między nami współpraca. Będę zupełnie szczery – konkurencyjna, zagraniczna firma złożyła nam znacznie lepszą ofertę. Tak więc jestem zmuszony dokonać natychmiastowej rezygnacji.”
„Może jednak uda mi się zasugerować panu chwilkę rozmowy, przy dobrej kawie?” – wysnułam nieśmiałe pytanie. Zwyczajnie nie spodziewał się tej propozycji, ale ostatecznie wyraził swoją zgodę skinieniem głowy. Gorący napój postanowiłam przygotować samodzielnie, gdyż miałam ku temu jeden, wyjątkowo niecny powód. Do jego świeżo zaparzonej kawy wsypałam 2 pokruszone tabletki z plastikowego słoiczka, a do swojej tylko jedną, w celu sprawdzenia ich walorów smakowych. Chciałam uniknąć zdemaskowania, wobec czego taki test wydał mi się szczególnie rozważny. Ostatecznie dodałam także nieco cynamonu (o którego pobudzających właściwościach wiedziałam już od dawna), a także słodki ekstrakt waniliowy. (Uwierzcie mi, że kawa w mojej firmie jest niczym nektar bogów i stosujemy przeróżne techniki, aby zmodyfikować jej powszedni smak – stąd tak bogate zaopatrzenie naszej kuchni.) Racząc mojego gościa podrasowanym napojem, przy okazji zamknęłam drzwi na klucz i zasłoniłam żaluzje. Tak ot, dla pewności. Ku mojemu zdziwieniu prezes R. wypił duszkiem całą filiżankę, nie zwracając szczególnej uwagi na walory smakowe. Analizowaliśmy liczne z łączących nas umów, gdy nagle zrobiło się koszmarnie gorąco. Przeprosiłam na chwilę mojego rozmówcę, aby uruchomić klimatyzator. Przechodząc obok mężczyzny spostrzegłam, że wygłodniałym wzrokiem pożera on mój głęboki dekolt żakietu (no tak, biała koszula suszy się w łazience), a jego obcisłe, eleganckie spodnie pękają w szwach z powodu monstrualnej erekcji! Teraz byłam już pewna, że wystarczy kilka słodkich, kuszących propozycji, aby podpisać z nim wiążącą umowę na kolejne dwa lata. Tego, co się jednak wydarzyło, mój scenariusz nigdy nie przewidywał. Klimatyzator włączony. I nim odwróciłam się, w celu zajęcia poprzedniego miejsca, powstrzymała mnie silna dłoń prezesa.
„Możemy zawrzeć układ…” – wysapał do ucha, wsuwając jednocześnie swoje dłonie pod mój wystający spoza marynarki biustonosz. „Ty dasz mi to, czego ja chcę i stosunki naszych firm już na zawsze nie ulegną zmianie. Wystarczy jedno słowo i rezygnacja ląduje w niszczarce…”
Mówiąc to, jego palce już przesuwały się pod satynowymi figami, które, nie wiedzieć czemu, były całkiem wilgotne. Nawet gdyby nie zaproponował mi owego seksualnego układu, to i tak poddałabym się jego władzy. Choć rozum krzyczał „nie”, to moje ciało ewidentnie pragnęło smaku tej niepoprawnej zabawy. Rzuciliśmy się na siebie z chciwością i niepohamowaną żądzą rozkoszy. Oczywiście natychmiast zrzucił ze mnie biustonosz i swoimi spragnionymi wrażeń ustami bez oporów przyssał się do moich sterczących sutków. W tym czasie moja dłoń wydobywała z jego spodni efekt działania johimbiny. Zadzierając w górę moją szarą spódniczkę, sprawnym ruchem posadził mnie na szklanym stole. I nie mogąc doczekać się mojego ciepła, tak zwyczajnie odchylił bieliznę i wbił się we mnie aż do samego końca. Z trudem powstrzymywałam krzyki rozkoszy, bowiem jeszcze nigdy sama obecność twardej jak stal męskości nie sprawiała mi tak niebotycznej przyjemności! A trzeba przyznać, że ten niepozorny elegant był mistrzem w dziedzinie doprowadzenia kobiety do spazmatycznego szału. Już samo spojrzenie, pełne napięcia i niezaspokojonych żądzy wynosiło mnie na orgazmiczną orbitę! Nie przypuszczałam jednak, że te magiczne tabletki, poza jakością stosunku, wpłyną także na jego długość! I kiedy ja doświadczyłam już szczytu swojej rozkoszy, on dopiero się rozkręcał. Wtedy zdałam sobie sprawę, że będą to wyjątkowo długie negocjacje…
Po wszystkim, odprowadziłam go do windy. Jeszcze ostatni raz uścisnął moją dłoń.
„Interesy z panią to czysta przyjemność. Do… zobaczenia!”
I w taki oto sposób zakończyła się moja pierwsza, niespodziewana przygoda z afrykańskim afrodyzjakiem w roli głównej.

Weronika

wtorek, 10 lutego 2015

Gorąca czekolada

Czas skończyć z marzeniami i poważnie zająć się pracą. Okres karnawału już chyli się ku końcowi, a i zimowa aura sypie swoje ostatnie płatki śniegu. Przez ostatnie tygodnie w biurze bywałam dość rzadko, toteż nadszedł czas, aby nadrobić czekające na mnie zaległości.
Jeśli mam być zupełnie szczera, to obowiązkowe wizyty w firmie należą do najbardziej znienawidzonych przeze mnie zajęć. Wystarczy jedno spojrzenie na spracowane twarze sekretarek i finansowych ekspertów, oczy – otwarte tylko dzięki porządnej dawce kofeiny w porannej kawie i pracownicze, eleganckie garsonki i garnitury. Nuda, nuda, nuda. Właściwie od kiedy skończyłam studia, zmuszona byłam wciąż patrzeć na takie widoki. W tej całej maskaradzie jednakowych ludzi, o takich samych, miernych aspiracjach życiowych, stert dokumentów, dzwoniących telefonów, irytujących spotkań z klientami… nie mogę się odnaleźć. A najgorszym elementem codziennej rutyny jest mój gabinet. Szary, czysty, schludny. Trochę drewna, przejrzyste szkło. Może kilka zielonych roślinek. Jedynym, kolorowym akcentem są spoczywające obok laptopa tęczowe długopisy i fioletowo-różowa lampka. Kiedy nie mam umówionych żadnych spotkań, po prostu gapię się przez okno z wyrazem twarzy pełnym rezygnacji i spoglądam na ludzi z najwyższego piętra biurowca. Przesuwają się jak czarne mrówki po leśnej ściółce, z których każda niesie ze sobą cząstkę własnego „JA”. Niby tacy sami, a jednak tak różni. Myślą, że w tym okrutnym świecie mają coś więcej do powiedzenia, ponad formułką „wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych…”. Taka jest moja smutna wizja współczesnego społeczeństwa.
Tego dnia życie udowodniło mi, że wciąż potrafi zaskakiwać. Sącząc popołudniową, czekoladową latte nie spodziewałam się ujrzeć nikogo, poza nadgorliwym praktykantem, niosącym mi pozornie ważne dokumenty do podpisu. Tym razem w progi mojego gabinetu zawitał jednak zupełnie inny gość. O jego nadejściu powiadomiła mnie podniecona mina zaufanej asystentki:
„Pani Weroniko! Przyszedł kurier do pani! Chciałam oczywiście odebrać przesyłkę, ale on zarzeka się, że może ją przekazać wyłącznie do rąk własnych.”
„Niech wejdzie” – rzuciłam niedbale pociągając kolejny łyk letniej kawy.
I wtedy moim oczom ukazał się… ów kurier. I nie byłoby w tym nic dziwnego poza faktem, że zamykając za sobą drzwi przekręcił znajdujący się w nich klucz. Standardową procedurą w takim przypadku byłoby wezwanie ochroniarza, jednak moja mina w tym momencie wyrażała najszczersze „zrób ze mną, co zechcesz”.
„Jestem pani prezentem… z dedykacją od… (tu wydobył z kieszeni małą kartkę)… od pana… pana… M? Albo to raczej N.. nie! To z pewnością jest W!”
Cóż, trzeba przyznać, że mój ukochany Wiktor najlepiej wiedział, jaki typ mężczyzny podoba mi się najbardziej. Nie przewidziałam jednak, że w całej otwartości naszej relacji, odważy się na zamówienie mi… afroamerykańskiego striptizera! Swoim niecodziennym pomysłem oczywiście trafił w najczulszy punkt moich seksualnych upodobań. Podobają mi się wysocy, dobrze zbudowani faceci. A tego młodzieńca natura dodatkowo wyposażyła w czekoladową skórę, wyraziste rysy twarzy i karmelowe oczy. Zadbany, pachnący, pewny siebie, rozpoczynał swój seksualny pokaz dokładnie na wprost mojego biurka. Podniecona wpatrywałam się w napinające się mocno mięśnie ud i pośladków, podczas gdy pod jego lateksowymi bokserkami piętrzył się się muskularny i nabrzmiały z podniecenia członek. Eksponował przede mną swoje umięśnione podbrzusze i ramiona, aby wreszcie zrzucić z siebie resztki zbędnego materiału i pozwolić poznać mi swoje ciało w niemal całej okazałości. Widok nagiego, zniewalająco przystojnego mężczyzny zwyczajnie zapierał dech w piersiach i sprawiał, że z minuty na minutę byłam po prostu coraz bardziej wilgotna. Pod koniec jego oszałamiającego pokazu umiejętności byłam już rozpalona do tego stopnia, że mało brakowało, by na mojej jasnoszarej spódniczce pojawiła się wilgotna plamka. Widząc moje zamglone z pożądania oczy, mężczyzna szepnął w moją stronę:
„Ma pani szczęście, że narzeczony opłacił nie tylko striptiz…”
I wówczas oboje rzuciliśmy się na siebie ze stosowną nam chciwością i bezpruderyjnością. Zrozumiałam, że nie pierwszy raz doświadczał takiej przygody, gdyż jego działania były ciche, opanowane i wyważone w każdym, nawet najmniejszym ruchu. Tego samego z pewnością nie można było powiedzieć o mnie, bowiem spazmatycznie wiłam się pod natłokiem jego krótkich i wilgotnych pocałunków. Guziczek po guziczku pozbawił mnie koszuli, a potem biustonosza i koronkowych, białych fig. Podciągnął spódniczkę, delikatnie układając swoją szeroka dłoń pomiędzy ciasnymi udami.
„Jesteś taka niewielka… a ja mam ci tak DUŻO do zaoferowania”… to mówiąc, opuścił bokserki i wydobył z nich swoją monstrualnie wielką, olbrzymią i twardą jak zamarznięta czekolada męskość. Z trudem mieścił się w mojej dłoni, która drżącym dotykiem próbowała choć w najmniejszym calu poznać wielkość swojego towarzysza uciech. Ta sytuacja była wyjątkowo podniecająca, choć oczywiście wstrząsał mną niespotykany wcześniej dreszcz przerażenia.
„Lubisz mocną, odważną jazdę, czy zaledwie łagodny spacer? – wysapał prost do mojego ucha, dysząc i lawirując ciepłymi dłońmi po nabrzmiałych wzgórkach moich piersi.
„Przypilnuj tylko, abym nie krzyczała zbyt głośno. A teraz zrób ze mną, co zechcesz…”
I nim zdążyłam przygotować swoje ciało na przyjęcie tak pokaźnego „prezentu”, moje wnętrze wypełniło się doskonale miękko i gładko, choć ze stosowną, pierwotną brutalnością. Rozdzierająca mnie na pół, obfita męskość kochanka, jeszcze w połowie nie zanurzyła się w moim łonie, gdy nie byłam już w stanie przyjąć „głębszego” wymiaru tej rozkoszy. Przeszywające podbrzusze uczucie bólu niemal natychmiast przerodziło się w dziką żądzę przyjemności. I nie napiszę Wam, drodzy czytelnicy, że kochaliśmy się na moim twardym, drewnianym biurku, bowiem był to prawdziwy gwałt wymierzony w moją kobiecą subtelność i delikatność. Traktował mnie niczym najgorszej klasy prostytutkę, obracał i układał we wszystkich możliwych pozycjach, według własnego uznania. Szarpał za włosy, przygryzał wargi i szyję, nie ustając w swoim szaleńczym tempie i mocnych uderzeniach o pośladki. Po raz pierwszy to mężczyzna traktował moje ciało niczym doskonale kształtną i jędrną zabawkę, nie szczędząc sobie przy tym niewybrednych komentarzy, rodem z krótkometrażowych filmów porno. Tuż po przeżyciu drugiego orgazmu finiszował na moich udach, szczerząc przy tym rządek idealnie białych zębów.
„Jesteś taka doskonała, że chciałbym to powtórzyć, nawet poza godzinami mojej pracy.”
Mówiąc to położył wizytówkę na dębowym blacie.
„Gdybyś jeszcze kiedyś potrzebowała prawdziwego seksu, nie krępuj się zadzwonić. Tylko ja wiem, jak naprawdę zapewnić kobiecie maksymalny odlot…”
Jeszcze przez pół godziny od wyjścia „kuriera” mocowałam się z guzikami mojej koszuli, wybierając przy okazji numer telefonu Wiktora.
„Cześć, Skarbie! O co chodzi? Za chwilę mam ważne spotkanie, więc jeśli nie jest to nic ważnego…”
„Dzięki za prezent, nie spodziewałam się otrzymać takiego… no… przeżycia, właśnie od Ciebie!”
(chwila ciszy)
„Myślałam wtedy tylko o Tobie.”
„Weronika, o czym Ty mówisz? Na pewno wszystko z tobą w porządku?”
Ton głosu Wiktora nie świadczył o chęci robienia dziecinnych żartów. W porę jednak zdałam sobie sprawę z potrzeby ratowania sytuacji,”
„Głuptasie! Ta wczorajsza wiadomość, kiedy napisałeś, że niebawem przyjeżdżasz… i uraczysz mnie wieloma, podniecającymi zabawami”
Uff, przełknął to kłamstewko i nie drążył niepotrzebnie tematu.
Tylko kto do licha przysłał mi w prezencie niebotyczny seks w ramionach bezpruderyjnego kuriera? Muszę się tego dowiedzieć za wszelką cenę. A przy okazji, to bardzo dobry pretekst, by na spotkanie umówić się raz jeszcze… Tym razem, na moich warunkach!
Weronika

poniedziałek, 9 lutego 2015

Drewniany domek o zapachu wiśni

Po raz pierwszy od wielu lat czuję się bardzo źle. I nie chodzi tu o skręconą kostkę, która powoli wraca do swojej pierwotnej ruchomości, ale moje niespokojne i chwiejne uczucia. Kolejna samotna noc, puste łóżko, chłodna pościel. I kolejny taki sam dzień, pełen pracy, wiecznej gonitwy, kalkulacji zysków, szacowania strat. Wracam do domu, pięknego i wielkiego. Rozsiadam się wygodnie na drogiej, skórzanej kanapie, popijając herbatkę z bogato zdobionej, japońskiej filiżanki, rzucając spojrzenie na kolekcjonerskie obrazy i pamiątki z licznych podróży po świecie. Mogę relaksować się w prywatnym jacuzzi, korzystać z uroków własnej piwniczki z alkoholami, wdychać mroźne powietrze na obszernym tarasie, spoglądając na designerski ogród… jednak ciąż tkwię przy oknie w sypialni, wędrując tęsknym spojrzeniem w stronę gór. Chyba zostawiłam tam coś ważnego, cząstkę mojego serca i mojej delikatności. Nigdy przedtem nie poczułam do swoich kochanków nic więcej, poza pożądaniem i chęcią posiadania. Myślałam, że takie sytuacje zdarzają się tylko w kiepskich, niskobudżetowych romansach. A jednak gorzko się myliłam…
Codziennie wracam myślami do dnia, w którym mój góralski adorator odwiedził mnie ponownie. Wybrał zdecydowanie najlepszy z możliwych momentów, bowiem tamtego poranka Lena i Marcela wybrały się na pieszą wędrówkę po górskich szlakach i dolinach. Jak przypuszczałam, zresztą bardzo słusznie, rozbawione i pijane wróciły dopiero po północy. Z moją felerną kostką mogłam jedynie pomarzyć o jakiejkolwiek zimowej aktywności, a i najprostsze czynności, takie jak utrzymanie równowagi pod prysznicem, sprawiały mi nie lada problem. Tak więc był to kolejny dzień, w którym jedynym możliwym do zrealizowania planem stało się leniwe rozmyślanie o tajemniczym kochanku. Szczerze mówiąc, zdziwiła mnie jego kolejna wizyta, która tym razem nie została podyktowana potrzebą zmiany opatrunku czy rozpalenia ognia w kominku. Ciepły i iskrzący płonął już od dawna… we mnie. Charakterystyczne pukanie powiadomiło mnie o nadejściu gościa.
„ Hej, Weronika. Wiesz, akurat przyjechałam do rodziców…. pomyślałem, że wpadnę i zobaczę, jak się czujesz” – od progu rzucił rumiany od mrozu Janek.
„Jest w porządku, dziękuję za troskę.” – odpowiedziałam łagodnym tonem, kokieteryjnie zerkając w jego stronę. Nie uwierzył. Musiał podejść, popatrzeć pod bandaż i zastanowić się przez moment z miną podhalańskiego znachora, aż wreszcie przyznał mi rację. Chwilę porozmawialiśmy o pogodzie, o śniegu, o najlepszych restauracjach na Krupówkach… a potem tematyka stała się mniej zwyczajna. Dyskutowaliśmy zawzięcie o naszych aspiracjach zawodowych, marzeniach i związkach. Wyznał mi, że jest sam i wciąż poszukuje tej jedynej, wyjątkowej drugiej połówki. Moje serce musiałoby przypominać zimną skałę, aby mogła opowiedzieć mu wówczas o moim związku z Wiktorem… o tym, jaka jestem szczęśliwa u jego boku. Zmieniłam więc temat. Ciągle jeszcze wpatrując się w skąpane w słońcu widoki za oknem, westchnęłam:
„Żałuję, że właśnie tu spędzę resztę swojego krótkiego urlopu. Nie tak go sobie wyobrażałam.”
Chwilę podumał, rękoma zmierzwił swoją bujną czuprynę, a potem utkwił we mnie swoje błękitne jak górski potok spojrzenie i z uśmiechem na ustach szepnął:
„Mam pomysł. Ubieraj się.”
Jeszcze gdy pomagał sznurować moje zimowe buty, miałam wątpliwości, co do słuszności wyjścia na zewnątrz w stanie poważnej kontuzji, jednak, jak się okazało, Janek przemyślał swój plan w najdrobniejszych szczegółach. Po kilku minutach zjawił się pod domem w towarzystwie białej dorożki i zaprzężonego do niej, rudego rumaka. Swoimi silnymi rękoma wyniósł mnie na pokryty białym futerkiem fotel, szczelnie okrył mięciutkim kocem i… pocałował czule. Delikatność, która tkwiła w tym dobrze zbudowanym, dziarskim mężczyźnie zwyczajnie przyprawiała mnie o dreszcze. Po chwili zasiadł wygodnie na miejscu woźnicy i ujmując w dłonie czarne lejce rozpoczął długą przejażdżkę po zaśnieżonych i bezludnych górskich zaułkach.
Widoki były wprost cudowne, zapierające dech w piesiach. Tereny, po których Janek prowadził swój biały powóz zwyczajnie nie obfitowały w turystów. Czasem tylko trafił się jakiś zabłąkany wędrowiec, poszukujący skróconej trasy na szczyt. Z każdym głębokim oddechem chłonęłam cząstkę krystalicznego, górskiego powietrza, zapominając o wszystkich problemach i przykrościach dnia codziennego. Po około 20 minutach dotarliśmy na miejsce. Była to odludnie położona, drewniana chatka, pamiętająca zapewne jeszcze czasy Janosika. Nim zdążyłam zadać jakiekolwiek pytanie, mój ukochany odpowiedział na nie z wyraźną fascynacją w głosie:
„To chatka mojej Babuni… świeć Panie nad jej duszą… którą przerobiłem na swój warsztat. Chodź… to znaczy, zaniosę Cię tam, żebyś mogła zobaczyć, czym zajmuję się w wolnym czasie”.
Wnętrze było rzeczywiście wiekowe i przytulne, choć nieco chłodne. Układając mnie wygodnie na staromodnym sienniku, mężczyzna od razu zabrał się za rozpalanie ognia w kuchennym piecu kaflowym. Nim zrobiło się na tyle ciepło, że mogłam zrzucić z siebie puchową kurtkę, opowiedział mi o swoim bardzo ciekawym zajęciu. Rzeźbił w drewnie przeróżne kształty. Od prostych, góralskich domków, przez futurystyczne twory geometryczne, aż po finezyjne kobiece ciała. Jedna z jego drewnianych bogiń łudząco przypominała… mnie!
„Popatrz, tą wykonałem z myślą o Tobie. Będzie mi Ciebie przypominać aż do wiosny… bo mówiłaś, że przyjedziesz tutaj. W maju. A może w kwietniu…”
Mówiąc to delikatnie zbliżył swoje usta do mojego ucha.
„Chciałbym, żebyś mogła być moja. Ale marzenie o takiej kobiecie, jak Ty… to wciąż tylko marzenie.”
I wtedy wybuchliśmy. Ja – z rozpaczy, on – z pożądania. Na skrzypiącym sienniku szamotaliśmy się z warstwami ciepłych ubrań, by wreszcie zupełnie nadzy spleść się w nienasyconym wirze pocałunków. Nim ponownie posiadł mnie we władanie, zatrzymał się na moment i zza łóżka dobył butelkę wybornej nalewki.
„Nim odejdziesz, chcę posmakować Cię w każdy możliwy sposób. Tak, jak to sobie wymarzyłem.”
Nie czekając odpowiedź, wylał na moje podbrzusze porządną porcję gęstego syropu, który w kilka chwil rozpłynął się także na moim łonie. Natychmiast wpił się we mnie ustami, delektując się słodkim alkoholem, zmieszanym ze szklistymi kropelkami mojego intymnego źródełka. Swoim gorącym języczkiem lubieżnie wdrapywał się na wzgórek mojej łechtaczki, aby zaraz potem zsunąć się w okolice ciasnej szczelinki. Jego umiejętności jednocześnie zaskakiwały mnie i doprowadzały do szaleństwa. Oto prosty chłopak, w wiekowym domu swojej babci, raczy mnie technikami, których nie zaznałam w ramionach najbardziej doświadczonych kochanków. Ten rozkoszny zawadiaka o posturze drwala potrafił być jednocześnie delikatny jak śnieżny puch i ostry, niczym sosnowe igły. Po prostu idealny. Gdy po nalewce na mojej skórze pozostał jedynie mocny, wiśniowy aromat, a krzyk przemijającego już orgazmu uleciał przez nieszczelne okna, pochwyciłam butelkę i w całości pokryłam mojego kochanka lepkim syropem… a raczej, jego istotną część ciała. Ujmując w usta jego męskość, starałam się być wyjątkowo delikatna, nieśmiała i dziewczęca, co wyraźnie podobało się mojemu słodkiemu góralowi. Nim jednak jego boską sylwetką wstrząsnął dreszcz rozkoszy, nabrał ochoty na nieco bardziej perwersyjny scenariusz. Mocno docisnął moją głowę do swojego podbrzusza, wbijając dłonie między ciemne kosmyki moich włosów. Zdaje się, że dotarł aż do samej krtani. Natychmiast przejęłam inicjatywę, racząc go tym razem grą wyuzdanych i bardzo intensywnych pieszczot. Mój język wędrował od nasady, aż po sam koniuszek twardej jak tatrzańskie granie męskości, a ostre ząbki figlarnie drażniły jego muskularne uda. Nie uprzedził mnie jednak o nadchodzącym szczycie, wskutek czego perlisty nektar tylko częściowo trafił do wnętrza moich ust. Zdecydowana większość wylądowała jednak na mojej twarzy. Zszokowana i zawstydzona próbowałam zasłonić się dłońmi, które natychmiast zostały zatrzymane przez Janka.
„Jesteś piękna, dziewczyno. Zwłaszcza teraz.”
Mówiąc to ponownie przybił moje ciało do starego tapczanu i ze stosowną dla siebie prostotą działania wtargnął w rozplone łono. Aż zawyłam z rozkoszy. Mój krzyk zapewne odbił się od krzyża na Giewoncie i powrócił do mnie w postaci coraz to intensywniejszych i mocniejszych ruchów mojego kochanka. Tak zagubiona i splątana w sieci nadchodzącej rozkoszy, wiłam się pod jego ciężarem niczym pozbawiona tlenu płotka. Tego popołudnia rzeczywiście, ciężko było złapać oddech. Zwłaszcza, że namiętny seks w drewnianym domku, pośrodku niczego, wypełnił każdą godzinę tego popołudnia. I moje serce również…
Weronika

sobota, 7 lutego 2015

Góralu, nie będzie Ci żal...

Kiedy mróz na okiennej szybie maluje lodowe pejzaże, a puchowa pokrywa śnieżna przyjemnie skrzypi pod obcasami, to jedynym, słusznym pomysłem na aktywne spędzenie ostatnich styczniowych dni są oczywiście… TATRY! Jak co roku towarzyszyły mi nieodłączne wielbicielki zimowych szaleństw na stoku, czyli Marcela i Lena – moje najlepsze przyjaciółki. Poza ciepłymi ubraniami, i parą nart zabrałyśmy ze sobą także nieco seksownych ciuszków… tak na wszelki wypadek, gdyby pojawiła się okazja do wieczornej imprezy :)
Stok całe szczęście w godzinach porannych nie był zaludniony i miałyśmy mnóstwo miejsca na pokaz swoich umiejętności sportowych. Świeże, górskie powietrze, zapach igliwia i żywicy unoszący się ponad drewnianymi dachami zaśnieżonych domów… czysta poezja dla zmysłów. W tej cudownie sielskiej atmosferze wyczyniałyśmy raz po raz najbardziej złożone manewry, przyciągające spojrzenia wielu amatorów sztuki narciarskiej. Szczególnie dużym zainteresowaniem darzyła nas grupka młodych mężczyzn, którzy z olbrzymią ekscytacją i zaangażowaniem komentowali nasze wyczyny… choć oczywiście, mogli brać pod uwagę także nasze urocze twarze. Po zakończonej serii bez skrępowania zagadnął mnie jeden z nich.
„Hej! Wiem, że nas nie znacie, ale wieczorem będziemy urządzać imprezę w wynajętym przez nas domku…. Szukamy żeńskiego towarzystwa. Może zechciałybyście wpaść na kilka drinków?”
„Z przyjemnością!” – odpowiedziałam natychmiast, tym bardziej, że stojący nieopodal barczysty blondyn właśnie pożerał spojrzeniem moją sylwetkę. Przyznam szczerze, że sama schrupałabym go jak góralskie ciasteczko! Po krótkiej rozmowie okazało się, że wspomniany wcześniej domek znajdował się tylko kilka ulic dalej od apartamentu na poddaszu rodzinnego pensjonatu, który dzieliłam z przyjaciółkami. Zapowiadał się wyjątkowo czarujący wieczór ;)
Po sycącej obiadokolacji i krótkim odpoczynku, w całości wypełnionym plotkami i winem, rozpoczęłyśmy przygotowania do wieczornego meetingu z przystojnymi narciarzami. Z tej okazji wbiłam się w gustowną i bardzo seksowną skórzaną spódniczkę, a całość dopełniłam ciepłym futerkiem i kozaczkami na wysokim obcasie. Lena i Marcela wyglądały równie zniewalająco! Wykończenie makijażu, ostatnia dawka drogich perfum wylana na gładkie, białe szyje… i byłyśmy gotowe do wyjścia. Przed opuszczeniem zewnętrznych drzwi przemiła góralska gospodyni poinformowała nas, że pod naszą nieobecność dobrze nagrzeje kominek, żebyśmy nie zmarzły po powrocie. To bardzo miłe z jej strony. Rozbawione i pełne entuzjazmu kroczyłyśmy dumnie po oblodzonym chodniku… gdy nagle… BUM! I leżę przygwożdżona do ziemi. Zakładanie tak wysokich butów na półgodzinny marsz po lodzie okazał się nie najlepszym pomysłem. Mądry Polak po szkodzie, jak to mówią. Całe szczęście, że znajdowałyśmy się tylko kilka metrów od pensjonatu. Spróbowałam wstać z pomocą koleżanek, jednak beznadziejność mojego położenia szybko uzmysłowił promieniujący, ostry ból lewej kostki, który uniemożliwiał mi utrzymanie prostej postawy. O tym, żebym szła dalej, nie było najmniejszej mowy. Tak więc nie pozostawiłam dziewczętom wyboru, które zmuszone zostały do zawleczenia mnie z powrotem do apartamentu, przebrania w wygodną koszulę nocną i ułożeniu na kanapie przy kominku. Pomimo zdecydowanej chęci przyjaciółek do pozostania przy mnie, niemal zmusiłam je do wyjścia – nie chciałam, aby marnowały okazję na niezapomnianą noc wyłącznie z mojej przyczyny. I w ten sposób zostałam sama jak palec, pod ciepłym kocem, w towarzystwie smutnego kominka.
Chciało mi się płakać. Już sama nie byłam pewna, czy z bólu, czy z samotności. W każdym razie przeklinałam swój lekkomyślny dobór obuwia i cholerny pech. Chociaż to mogło przydarzyć się każdej z nas. Moje ciche pojękiwania nagle przerwało zdecydowane pukanie do drzwi. Zaprosiłam do wejścia. Moim oczom ukazał się wówczas niewiele ponad 20-letni młodzieniec… ucieleśnienie góralskiego Adonisa! Wyjątkowo dobrze zbudowany, silny, bujnie zarośnięty, o zawadiackim spojrzeniu i wyraźnie podhalańskim akcencie. Ubrany był niczym pasterz wracający od swoich owiec: lniana, biała koszula, obcisłe, ciemne spodnie i buty przypominające kierpce. Całość oczywiście dopełniały jego rozkoszne wyjaśnienia przybycia:
„Mamuśka powiedziała, cobym Pani tu troszeczkę rozpalił w kominku. No więc jestem.”
„To miło z Twojej strony. Zapraszam.” – choć w domyśle chciałam zaprosić go nieco głębiej, niż tylko do naszego salonu… Nucąc pod nosem coś, co brzmiało niczym „Hej bystra woda”, mężczyzna przygotował palenisko i podłożył ogień. Po nieco zaciemnionym salonie rozpełzła leniwie złota smuga światła.
„Gotowe.” – rzucił, wyraźnie dumny ze swojego dzieła. I prawie zbierał się do wyjścia, gdy jednak ciekawość wzięła nad nim górę.
„A Pani co tak sama tutaj siedzi? Gdzie Pani towarzyszki?”-zapytał nieśmiało.
Wtedy ja pokazałam mu spuchniętą jak balon kostkę, ukrytą między fałdami cieplutkiego koca.
„Och! To nie może tak być! Ja zaraz to opatrzę… owinę… nasmaruję…” I po chwili rzeczywiście wcierał w moją skórę jakiś przyjemnie pachnący specyfik. Pomimo, że stopy nie należą do moich ulubionych stref erogennych, to czując jego szorstki, pracowniczy dotyk, z taką subtelnością dozowany na moje ciało, byłam wilgotna i podniecona jak nigdy wcześniej. Nieznajomy zauważył moje szczególne zainteresowanie po przebijających się przez satynową koszulkę sterczących sutkach. Na jego dziarskiej twarzy wymalował się jednocześnie zachwyt i zakłopotanie, a wyraźny rumieniec oblał jego krzepkie lica. Natychmiast utkwił wzrok w uszkodzonej nodze i dokończył jej bandażowanie. Wtedy ja po raz pierwszy w życiu przejęłam inicjatywę… delikatnie ujmując jego dłoń i układając na mojej krągłej piersi. Uśmiechałam się figlarnie, pragnąc zachęcić go do dalszych działań, jednak on wciąż tkwił jak skamieniały w miejscu i tylko świdrował mnie swoim przerażonym spojrzeniem. I czy to górskie powietrze tak go otrzeźwiło, czy odezwała się w nim rozbójnicka natura Janosika, że nagle rzucił się na mnie z całą siłą, niczym lubieżny wilk na kuszącą owieczkę. Opadliśmy na białe futro, które stanowiło narzutę ustawionej przed kominkiem kanapy. Było ciepło, przyjemnie, miękko, a zniewalająco przystojny młodzieniec właśnie zsuwał ze mnie koronkowe figi. W jego zachowaniu było coś dzikiego, namiętnego i pierwotnego, czego do tej pory nie potrafił ujawnić przede mną żaden mężczyzna. Poddawałam się jego władzy bez najmniejszych zastrzeżeń. Czując pod palcami rozpływającą się wilgotną stróżkę zrozumiał, że nie potrzebuję rozgrzewki, więc rumianymi ustami tylko scałował moje podbrzusze i piersi. Całkowicie nagi wyglądał jeszcze bardziej zdrowo, naturalnie, a przy tym imponował wielkością swojego skrywanego pod ciasnymi spodniami przyjaciela. Wreszcie doczekałam się momentu, w którym wypełnił mnie po brzegi, bardzo szybko i bardzo ciasno. Natychmiast oplotłam go udami dając wyraźnie do zrozumienia, że nie opuści mojej jamki aż do momentu, gdy jej wnętrza nie wypełni pulsująca fala przyjemności. Wplatając palce pomiędzy moje włosy i zębami łagodnie muskając rozpaloną szyję, uważnie badał moje wnętrze, jak gdyby po raz pierwszy smakował zakazanego owocu rozkoszy. Jego przyspieszający z każdą sekundą oddech synchronizował się z rytmicznie zaciskanymi mięśniami Kegla – widać było, że dodatkowa stymulacja wyzwalała w nim podwójną dawkę przyjemności. W miłosnym uścisku zawędrowaliśmy z kanapy wprost na drewnianą, ciepłą podłogę nieopodal przyjemnie trzaskającego kominka. Wtedy odwrócił mnie na brzuch, niczym bezbronne dziewczę na górskiej polanie i zawiązując na dłoni pętlę z moich włosów przyciągnął mocno ku swoim biodrom. Jęknęłam głośno czując, jak jego spracowane palce wślizgują się wprost na mój guziczek rozkoszy i… uniosłam się w górę, niczym dym z paleniska. Mężczyzna jednak nie pozwolił mi na moment relaksu i wciąż wbijał się we mnie swoją twardą jak skała męskością, aby minutę później wynieść mnie aż po same Rysy. Był już u kresu wytrzymałości, gdy w ostatniej chwili opuścił moje ciało. Bez pytania o pozwolenie tak po prostu wetknął swój nabrzmiały klejnot wprost do moich ust i natychmiast wypełnił policzki swoim obfitym, słodkim nektarem. Ten smak na myśl przywodził mi iglasty las skąpany w zimowym słońcu, pachnący szorstką korą i łagodnymi kwiatami lawendy. Nieco speszony swoją uprzednią śmiałością, w milczeniu przyglądał się, ruchom mojej krtani. Zapewne zrobił to po raz pierwszy.
„Do kiedy tu zostajesz?” – odezwał się wreszcie.
„Tylko przez kilka dni…” – odparłam. „Ale pozostały czas możemy wykorzystać w równie kreatywny sposób, jeśli chcesz.”
Nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko znacząco, obejmując mnie swoim nagim ramieniem i składając subtelny pocałunek na moim rumianym policzku.
Weronika

czwartek, 5 lutego 2015

Nowe doznania, w styl retro...

Karnawałowy nastrój mógłby trwać przez cały rok! W tym wspaniałym czasie nawet codzienne obowiązki w domu i w pracy udaje się wypełnić bez najmniejszych problemów. Zapewne jest to skutek ogólnego lepszego nastroju… Od nowego roku nie opuszcza mnie pozytywna energia i chęć do działania. Znacznie aktywniej uczestniczę w życiu towarzyskim i właściwie codziennie wyszukuję sobie nową rozrywkę. A okazji do niej nie brakuje – co kilka dni otrzymuję zaproszenie na imprezy karnawałowe od wieloletnich klientów mojej firmy. Oczywistą rzeczą jest, że nie we wszystkich wydarzeniach mam możliwość uczestniczenia, jednak są wśród nich oferty, które zdecydowanie trudno odrzucić… Tak było z zaproszeniem na bal karnawałowy w stylu retro, na który poproszono o przybycie w strojach z dawnej epoki. Muszę szczerze przyznać, że kocham takie klimaty! Mam nawet dobrą znajomą, która zajmuje się komponowaniem i wypożyczaniem takich kostiumów. I wszystko zapowiadało się idealnie, gdyby nie rozpaczliwie-przepraszająca mina Wiktora, informującego mnie o przymusie wyjazdu w tym czasie na ważną zagraniczną konferencję. Choć ogromnie rozczarowała mnie ta informacja, to w głębi serca nie mogłam czuć do niego żalu. W końcu ciężko zapracował na swoją życiową pozycję i niesłusznie byłoby to wszystko zaprzepaścić dla jednego wieczoru. Całe szczęście, mój ukochany wpadł na genialny pomysł, abym jednak wzięła udział w zabawie karnawałowej w towarzystwie jego kuzyna Michała. Choć w gruncie rzeczy nie przepadałam za tym elementem jego rodziny, to chęć zasmakowania szampańskiej zabawy w odmiennym klimacie okazała się znacznie silniejsza.

O tym, że Michał jest prawdziwym nudziarzem, zdaje się że jeszcze Was nie informowałam. Doprawdy, ten człowiek nie ma w sobie za grosz entuzjazmu i chęci do zabawy. I dlatego dzięki niemu większość czarującej imprezy spędziłam przy stoliku osuszając kolejne kieliszki czerwonego wina. Żałowałam takiego stanu rzeczy, bowiem suknia, którą miałam na sobie to wierna replika księżniczki angielskiej, pełna koronek, fantazyjnych kokardek i słodkich perełek. Ciasny gorset doskonale eksponował moją wąską talię oraz obfity biust. Twarz oczywiście przyozdobiłam pozłacaną maską z pastelowymi piórkami. Okrążając zmęczonym wzrokiem rozbawione towarzystwo nagle natrafiłam na przeszywające spojrzenie tajemniczego młodzieńca w masce, wystylizowanego na francuskiego panicza. Moje policzki natychmiast oblały się rumieńcem, co nie uszło uwadze mojego obserwatora. Ośmielony moją wstydliwą reakcją nie zawahał się podejść nieco bliżej…

Nie zamieniliśmy ani jednego słowa. Tak po prostu porwał moją dłoń i poniósł w wir sensualnego tańca. Po każdym obrocie przyciskał moje ciało do swoich szerokich bioder i otulał szyję ciepłym, nierównym oddechem. Opuszkami palców wciąż pieścił zewnętrzną powierzchnię moich dłoni, by zaraz potem złożyć nieśmiały pocałunek na mojej szyi. Od pierwszego momentu bliskości wstrząsały mną przyjemne dreszcze. Nie potrafię wyjaśnić, w jaki tajemny sposób moje ciało domagało się jego wyrafinowanych pieszczot i łagodnych muśnięć. Apetyt wciąż rósł i po kilku wolnych kawałkach stał się wprost nie do opanowania. Marzyłam tylko o jednym… zniknąć z zasięgu wzroku Michała i zatracić się w uwielbiającym mnie kochanku. Nieznajomy jakby czytał w moich myślach. Wybrał najlepszy z możliwych momentów, aby ukradkiem wymknąć się z sali i zaprowadzić mnie wprost na niezaryglowany strych, znajdujący się dokładnie nad salą bankietową lokalu. W zupełnej ciemności próbowaliśmy odnaleźć dostęp do ukrytych pod wymyślnymi strojami ciał, nie ustając w wymianie namiętnych pocałunków i wymownych westchnień. Wreszcie mój adorator uwolnił się ze zniewalającego go materiału obcisłych spodni, by ponownie rozpocząć szaleńczą wędrówkę między warstwami halek i falbanek, pod którymi kryła się moja naga, wilgotna jamka. Kiedy odnalazł jej miejsce, natychmiast przyciągnął mnie do siebie, a potem opierając o ścianę, wsunął się we mnie aż do samego końca. Krzyknęłam z rozkoszy, rozbawiona, upojona drogim winem, jednak wciąż pragnąca przeżycia czegoś więcej w towarzystwie nieznajomego mężczyzny. I choć niewiele pamiętam z tamtego momentu, to mój umysł podpowiada mi, że był to jeden z najlepszych kochanków w moim życiu. Jego rozważne dłonie z każdym dotknięciem przyprawiały mnie o orgazmiczne dreszcze… Potrafił odnaleźć na moim ciele strefy erogenne, o których nie miałam pojęcia, a ich delikatną stymulacją powoli doprowadzał mnie na szczyt rozkoszy. Wciąż miałam wrażenie, że jego męskość stale we mnie rośnie, tak jakby z każdym ruchem bioder wypełniał mnie bardziej, mocniej i zachłanniej. Nasze ciała były jak dwie połówki tego samego jabłka… idealnie soczyste, idealnie dopasowane. Moja czara rozkoszy przelała się znacznie wcześniej, co tylko dostarczyło mężczyźnie dodatkowej stymulacji. Niedługo potem moje pulsujące łono i szaleńczo zaciśnięte paznokcie na kształtnych pośladkach pozwoliły mu posmakować kawałka rozkosznego nieba. Wtedy poczułam, jak jego ciepły i obfity nektar rozlewa się wewnątrz mnie, by po chwili pokryć całe uda i pośladki. Jeszcze przez kilka chwil trwaliśmy złączeni w tym miłosnym uścisku, gdy wreszcie zdałam sobie sprawę jak wiele czasu spędziliśmy na ciemnym strychu. Właściwie chciałam wymknąć się ukradkiem, pozostawiając dyszącego ze zmęczenia partnera sam na sam z dusznym poddaszem, kiedy jego silna ręka brutalnie pochwyciła moją szyję.
„Nie tak szybko, my Lady. Tej nocy będziesz moja dokładnie tyle razy, ile zechcę.”
Cóż… choć w teorii powinnam się przestraszyć, to w praktyce jego bezpośredniość tylko rozbudziła moje pożądanie na nowo…
Karnawałowe wieczory są zupełnie nieprzewidywalne…
Weronika

poniedziałek, 2 lutego 2015

Premierowy pokaz naszych uczuć!



Zdjęcia z erotycznej sesji u fotografa pojawiły się już wczoraj (oczywiście, nie licząc tych „tajemnych”…). Do dyspozycji otrzymaliśmy blisko 1000 ujęć, spośród których polecono wybrać nam 50 topowych. Zostaną one wyedytowane graficznie, podkreślone rozmaitymi filtrami i efektami, a następnie złożone w nasz wspólny, miłosny album! Warto zainwestować w taką niecodzienną pamiątkę :) Zarówno Wiktor, jak i ja, podeszliśmy do zadania wyjątkowo poważnie, analizując szczegółowo każdą zarejestrowaną pozycję. Ocenie poddawaliśmy kilka parametrów… Po pierwsze, jak mocno podniecam się patrząc na zdjęcie? Po drugie, jak bardzo jest artystyczne? Po trzecie, czy chciałabym zobaczyć je za miesiąc, rok, kilka lat? I tak z 4-cyfrowego mętliku wyłowiliśmy swoje perłopławy. Wówczas trzeba było odnaleźć wśród nich tych niezwykłych 50 pereł.


 Zadanie okazało się nadzwyczaj trudne. Jakkolwiek próbowaliśmy zmieścić się w wyznaczonym limicie, wciąż pozostawało nam 15 nadmiarowych fotografii, których nie sposób było odrzucić. Wśród nich znajdowały się pikantne ujęcia z pieszczot oralnych w moim wydaniu, głęboka zabawa z wibratorem, penetrującym moje obie dziurki, piersi okryte słodką, bitą śmietaną i elementy striptizu. Wiktor zdecydowanie obstawał za pomysłem wywołaniu ich w klasycznej wersji, poza albumem, jednak dla mnie nie miało to większego sensu. Przecież wyuzdanych aktów nie przechowuje się w zwyczajnym albumie! Postanowiłam wtedy zadzwonić do studia i zapytać fotografa o możliwość powiększenia książkowego wydania. Jednak Wiktorowi zaświtał w głowie niecodzienny pomysł…
„Skoro nie chcesz odrzucać tych zdjęć, umieśćmy je w internecie…” – zaproponował nieśmiało.
„Zwariowałeś? Przecież nie wolno wrzucać takich rzeczy na portale społecznościowe!”- odparłam zaskoczona.
„Nie, zupełnie nie to mam na myśli. Jest taka strona… popatrzna.pl… nie pytaj proszę, skąd znam…”
„Obiecuję nie dociekać, choć domyślam się, jakie treści można tam znaleźć…”
„Wiesz, ona jest nieco inna niż wszystkie. Nie tylko amatorskie wyczyny znajdują tam swoje miejsce. Wielbiciele naszej „sztuki” odnajdą nas wcześniej niż myślisz…” – kusił mój luby.
„Brzmi interesująco… i nawet podnieca mnie taka myśl. Choć wiesz, że nasze twarze nie mogą zostać opublikowane. Jeśli ktokolwiek nas rozpozna, możemy mieć poważne problemy wizerunkowe, w związku z naszą pracą.”
„Nie bój się, skarbie. Poznałem co nieco tajników prostych edytorów grafiki i z łatwością ocenzuruję nasze twarze.”
Przyznam, że nie musiał namawiać mnie zbyt długo do swojego szalonego pomysłu. Ostatecznie, jeszcze tego samego wieczora fotografie wylądowały na naszym wspólnym koncie.
Nie przypuszczałam, że czeka mnie tak dobra i podniecająca zabawa! Użytkownicy od razu zainteresowali się naszą publikacją i pod każdym zdjęciem posypały się dziesiątki lubieżnych komentarzy. Wielu zaproponowało spotkanie, prosiło o publiczny pokaz z partnerem lub solo. Komplementowali rozmiary mojego biustu, kształtną pupę, zgrabne nogi, gładką, wilgotną i baaardzo pojemną szczelinkę ;) Nawet wydatna męskość Wiktora odnalazła swoją kobiecą rzeszę fanek! Każdą wiadomość śledziliśmy z wypiekami na twarzy i nieskrywaną radością! Obiecaliśmy sobie oraz naszym rozmówcom, że rozważymy nawet pokaz na żywo, uwieczniony wysokiej jakości kamerą! Do takiego przedsięwzięcia oczywiście należałoby poćwiczyć stosowne pozycje, które mogłyby zauroczyć potencjalnych obserwatorów. Dlatego też resztę nocy spędziliśmy w łóżku….
… pod prysznicem….
… i na stole w jadalni :)

Weronika