sobota, 7 lutego 2015

Góralu, nie będzie Ci żal...

Kiedy mróz na okiennej szybie maluje lodowe pejzaże, a puchowa pokrywa śnieżna przyjemnie skrzypi pod obcasami, to jedynym, słusznym pomysłem na aktywne spędzenie ostatnich styczniowych dni są oczywiście… TATRY! Jak co roku towarzyszyły mi nieodłączne wielbicielki zimowych szaleństw na stoku, czyli Marcela i Lena – moje najlepsze przyjaciółki. Poza ciepłymi ubraniami, i parą nart zabrałyśmy ze sobą także nieco seksownych ciuszków… tak na wszelki wypadek, gdyby pojawiła się okazja do wieczornej imprezy :)
Stok całe szczęście w godzinach porannych nie był zaludniony i miałyśmy mnóstwo miejsca na pokaz swoich umiejętności sportowych. Świeże, górskie powietrze, zapach igliwia i żywicy unoszący się ponad drewnianymi dachami zaśnieżonych domów… czysta poezja dla zmysłów. W tej cudownie sielskiej atmosferze wyczyniałyśmy raz po raz najbardziej złożone manewry, przyciągające spojrzenia wielu amatorów sztuki narciarskiej. Szczególnie dużym zainteresowaniem darzyła nas grupka młodych mężczyzn, którzy z olbrzymią ekscytacją i zaangażowaniem komentowali nasze wyczyny… choć oczywiście, mogli brać pod uwagę także nasze urocze twarze. Po zakończonej serii bez skrępowania zagadnął mnie jeden z nich.
„Hej! Wiem, że nas nie znacie, ale wieczorem będziemy urządzać imprezę w wynajętym przez nas domku…. Szukamy żeńskiego towarzystwa. Może zechciałybyście wpaść na kilka drinków?”
„Z przyjemnością!” – odpowiedziałam natychmiast, tym bardziej, że stojący nieopodal barczysty blondyn właśnie pożerał spojrzeniem moją sylwetkę. Przyznam szczerze, że sama schrupałabym go jak góralskie ciasteczko! Po krótkiej rozmowie okazało się, że wspomniany wcześniej domek znajdował się tylko kilka ulic dalej od apartamentu na poddaszu rodzinnego pensjonatu, który dzieliłam z przyjaciółkami. Zapowiadał się wyjątkowo czarujący wieczór ;)
Po sycącej obiadokolacji i krótkim odpoczynku, w całości wypełnionym plotkami i winem, rozpoczęłyśmy przygotowania do wieczornego meetingu z przystojnymi narciarzami. Z tej okazji wbiłam się w gustowną i bardzo seksowną skórzaną spódniczkę, a całość dopełniłam ciepłym futerkiem i kozaczkami na wysokim obcasie. Lena i Marcela wyglądały równie zniewalająco! Wykończenie makijażu, ostatnia dawka drogich perfum wylana na gładkie, białe szyje… i byłyśmy gotowe do wyjścia. Przed opuszczeniem zewnętrznych drzwi przemiła góralska gospodyni poinformowała nas, że pod naszą nieobecność dobrze nagrzeje kominek, żebyśmy nie zmarzły po powrocie. To bardzo miłe z jej strony. Rozbawione i pełne entuzjazmu kroczyłyśmy dumnie po oblodzonym chodniku… gdy nagle… BUM! I leżę przygwożdżona do ziemi. Zakładanie tak wysokich butów na półgodzinny marsz po lodzie okazał się nie najlepszym pomysłem. Mądry Polak po szkodzie, jak to mówią. Całe szczęście, że znajdowałyśmy się tylko kilka metrów od pensjonatu. Spróbowałam wstać z pomocą koleżanek, jednak beznadziejność mojego położenia szybko uzmysłowił promieniujący, ostry ból lewej kostki, który uniemożliwiał mi utrzymanie prostej postawy. O tym, żebym szła dalej, nie było najmniejszej mowy. Tak więc nie pozostawiłam dziewczętom wyboru, które zmuszone zostały do zawleczenia mnie z powrotem do apartamentu, przebrania w wygodną koszulę nocną i ułożeniu na kanapie przy kominku. Pomimo zdecydowanej chęci przyjaciółek do pozostania przy mnie, niemal zmusiłam je do wyjścia – nie chciałam, aby marnowały okazję na niezapomnianą noc wyłącznie z mojej przyczyny. I w ten sposób zostałam sama jak palec, pod ciepłym kocem, w towarzystwie smutnego kominka.
Chciało mi się płakać. Już sama nie byłam pewna, czy z bólu, czy z samotności. W każdym razie przeklinałam swój lekkomyślny dobór obuwia i cholerny pech. Chociaż to mogło przydarzyć się każdej z nas. Moje ciche pojękiwania nagle przerwało zdecydowane pukanie do drzwi. Zaprosiłam do wejścia. Moim oczom ukazał się wówczas niewiele ponad 20-letni młodzieniec… ucieleśnienie góralskiego Adonisa! Wyjątkowo dobrze zbudowany, silny, bujnie zarośnięty, o zawadiackim spojrzeniu i wyraźnie podhalańskim akcencie. Ubrany był niczym pasterz wracający od swoich owiec: lniana, biała koszula, obcisłe, ciemne spodnie i buty przypominające kierpce. Całość oczywiście dopełniały jego rozkoszne wyjaśnienia przybycia:
„Mamuśka powiedziała, cobym Pani tu troszeczkę rozpalił w kominku. No więc jestem.”
„To miło z Twojej strony. Zapraszam.” – choć w domyśle chciałam zaprosić go nieco głębiej, niż tylko do naszego salonu… Nucąc pod nosem coś, co brzmiało niczym „Hej bystra woda”, mężczyzna przygotował palenisko i podłożył ogień. Po nieco zaciemnionym salonie rozpełzła leniwie złota smuga światła.
„Gotowe.” – rzucił, wyraźnie dumny ze swojego dzieła. I prawie zbierał się do wyjścia, gdy jednak ciekawość wzięła nad nim górę.
„A Pani co tak sama tutaj siedzi? Gdzie Pani towarzyszki?”-zapytał nieśmiało.
Wtedy ja pokazałam mu spuchniętą jak balon kostkę, ukrytą między fałdami cieplutkiego koca.
„Och! To nie może tak być! Ja zaraz to opatrzę… owinę… nasmaruję…” I po chwili rzeczywiście wcierał w moją skórę jakiś przyjemnie pachnący specyfik. Pomimo, że stopy nie należą do moich ulubionych stref erogennych, to czując jego szorstki, pracowniczy dotyk, z taką subtelnością dozowany na moje ciało, byłam wilgotna i podniecona jak nigdy wcześniej. Nieznajomy zauważył moje szczególne zainteresowanie po przebijających się przez satynową koszulkę sterczących sutkach. Na jego dziarskiej twarzy wymalował się jednocześnie zachwyt i zakłopotanie, a wyraźny rumieniec oblał jego krzepkie lica. Natychmiast utkwił wzrok w uszkodzonej nodze i dokończył jej bandażowanie. Wtedy ja po raz pierwszy w życiu przejęłam inicjatywę… delikatnie ujmując jego dłoń i układając na mojej krągłej piersi. Uśmiechałam się figlarnie, pragnąc zachęcić go do dalszych działań, jednak on wciąż tkwił jak skamieniały w miejscu i tylko świdrował mnie swoim przerażonym spojrzeniem. I czy to górskie powietrze tak go otrzeźwiło, czy odezwała się w nim rozbójnicka natura Janosika, że nagle rzucił się na mnie z całą siłą, niczym lubieżny wilk na kuszącą owieczkę. Opadliśmy na białe futro, które stanowiło narzutę ustawionej przed kominkiem kanapy. Było ciepło, przyjemnie, miękko, a zniewalająco przystojny młodzieniec właśnie zsuwał ze mnie koronkowe figi. W jego zachowaniu było coś dzikiego, namiętnego i pierwotnego, czego do tej pory nie potrafił ujawnić przede mną żaden mężczyzna. Poddawałam się jego władzy bez najmniejszych zastrzeżeń. Czując pod palcami rozpływającą się wilgotną stróżkę zrozumiał, że nie potrzebuję rozgrzewki, więc rumianymi ustami tylko scałował moje podbrzusze i piersi. Całkowicie nagi wyglądał jeszcze bardziej zdrowo, naturalnie, a przy tym imponował wielkością swojego skrywanego pod ciasnymi spodniami przyjaciela. Wreszcie doczekałam się momentu, w którym wypełnił mnie po brzegi, bardzo szybko i bardzo ciasno. Natychmiast oplotłam go udami dając wyraźnie do zrozumienia, że nie opuści mojej jamki aż do momentu, gdy jej wnętrza nie wypełni pulsująca fala przyjemności. Wplatając palce pomiędzy moje włosy i zębami łagodnie muskając rozpaloną szyję, uważnie badał moje wnętrze, jak gdyby po raz pierwszy smakował zakazanego owocu rozkoszy. Jego przyspieszający z każdą sekundą oddech synchronizował się z rytmicznie zaciskanymi mięśniami Kegla – widać było, że dodatkowa stymulacja wyzwalała w nim podwójną dawkę przyjemności. W miłosnym uścisku zawędrowaliśmy z kanapy wprost na drewnianą, ciepłą podłogę nieopodal przyjemnie trzaskającego kominka. Wtedy odwrócił mnie na brzuch, niczym bezbronne dziewczę na górskiej polanie i zawiązując na dłoni pętlę z moich włosów przyciągnął mocno ku swoim biodrom. Jęknęłam głośno czując, jak jego spracowane palce wślizgują się wprost na mój guziczek rozkoszy i… uniosłam się w górę, niczym dym z paleniska. Mężczyzna jednak nie pozwolił mi na moment relaksu i wciąż wbijał się we mnie swoją twardą jak skała męskością, aby minutę później wynieść mnie aż po same Rysy. Był już u kresu wytrzymałości, gdy w ostatniej chwili opuścił moje ciało. Bez pytania o pozwolenie tak po prostu wetknął swój nabrzmiały klejnot wprost do moich ust i natychmiast wypełnił policzki swoim obfitym, słodkim nektarem. Ten smak na myśl przywodził mi iglasty las skąpany w zimowym słońcu, pachnący szorstką korą i łagodnymi kwiatami lawendy. Nieco speszony swoją uprzednią śmiałością, w milczeniu przyglądał się, ruchom mojej krtani. Zapewne zrobił to po raz pierwszy.
„Do kiedy tu zostajesz?” – odezwał się wreszcie.
„Tylko przez kilka dni…” – odparłam. „Ale pozostały czas możemy wykorzystać w równie kreatywny sposób, jeśli chcesz.”
Nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko znacząco, obejmując mnie swoim nagim ramieniem i składając subtelny pocałunek na moim rumianym policzku.
Weronika

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz