wtorek, 10 lutego 2015

Gorąca czekolada

Czas skończyć z marzeniami i poważnie zająć się pracą. Okres karnawału już chyli się ku końcowi, a i zimowa aura sypie swoje ostatnie płatki śniegu. Przez ostatnie tygodnie w biurze bywałam dość rzadko, toteż nadszedł czas, aby nadrobić czekające na mnie zaległości.
Jeśli mam być zupełnie szczera, to obowiązkowe wizyty w firmie należą do najbardziej znienawidzonych przeze mnie zajęć. Wystarczy jedno spojrzenie na spracowane twarze sekretarek i finansowych ekspertów, oczy – otwarte tylko dzięki porządnej dawce kofeiny w porannej kawie i pracownicze, eleganckie garsonki i garnitury. Nuda, nuda, nuda. Właściwie od kiedy skończyłam studia, zmuszona byłam wciąż patrzeć na takie widoki. W tej całej maskaradzie jednakowych ludzi, o takich samych, miernych aspiracjach życiowych, stert dokumentów, dzwoniących telefonów, irytujących spotkań z klientami… nie mogę się odnaleźć. A najgorszym elementem codziennej rutyny jest mój gabinet. Szary, czysty, schludny. Trochę drewna, przejrzyste szkło. Może kilka zielonych roślinek. Jedynym, kolorowym akcentem są spoczywające obok laptopa tęczowe długopisy i fioletowo-różowa lampka. Kiedy nie mam umówionych żadnych spotkań, po prostu gapię się przez okno z wyrazem twarzy pełnym rezygnacji i spoglądam na ludzi z najwyższego piętra biurowca. Przesuwają się jak czarne mrówki po leśnej ściółce, z których każda niesie ze sobą cząstkę własnego „JA”. Niby tacy sami, a jednak tak różni. Myślą, że w tym okrutnym świecie mają coś więcej do powiedzenia, ponad formułką „wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych…”. Taka jest moja smutna wizja współczesnego społeczeństwa.
Tego dnia życie udowodniło mi, że wciąż potrafi zaskakiwać. Sącząc popołudniową, czekoladową latte nie spodziewałam się ujrzeć nikogo, poza nadgorliwym praktykantem, niosącym mi pozornie ważne dokumenty do podpisu. Tym razem w progi mojego gabinetu zawitał jednak zupełnie inny gość. O jego nadejściu powiadomiła mnie podniecona mina zaufanej asystentki:
„Pani Weroniko! Przyszedł kurier do pani! Chciałam oczywiście odebrać przesyłkę, ale on zarzeka się, że może ją przekazać wyłącznie do rąk własnych.”
„Niech wejdzie” – rzuciłam niedbale pociągając kolejny łyk letniej kawy.
I wtedy moim oczom ukazał się… ów kurier. I nie byłoby w tym nic dziwnego poza faktem, że zamykając za sobą drzwi przekręcił znajdujący się w nich klucz. Standardową procedurą w takim przypadku byłoby wezwanie ochroniarza, jednak moja mina w tym momencie wyrażała najszczersze „zrób ze mną, co zechcesz”.
„Jestem pani prezentem… z dedykacją od… (tu wydobył z kieszeni małą kartkę)… od pana… pana… M? Albo to raczej N.. nie! To z pewnością jest W!”
Cóż, trzeba przyznać, że mój ukochany Wiktor najlepiej wiedział, jaki typ mężczyzny podoba mi się najbardziej. Nie przewidziałam jednak, że w całej otwartości naszej relacji, odważy się na zamówienie mi… afroamerykańskiego striptizera! Swoim niecodziennym pomysłem oczywiście trafił w najczulszy punkt moich seksualnych upodobań. Podobają mi się wysocy, dobrze zbudowani faceci. A tego młodzieńca natura dodatkowo wyposażyła w czekoladową skórę, wyraziste rysy twarzy i karmelowe oczy. Zadbany, pachnący, pewny siebie, rozpoczynał swój seksualny pokaz dokładnie na wprost mojego biurka. Podniecona wpatrywałam się w napinające się mocno mięśnie ud i pośladków, podczas gdy pod jego lateksowymi bokserkami piętrzył się się muskularny i nabrzmiały z podniecenia członek. Eksponował przede mną swoje umięśnione podbrzusze i ramiona, aby wreszcie zrzucić z siebie resztki zbędnego materiału i pozwolić poznać mi swoje ciało w niemal całej okazałości. Widok nagiego, zniewalająco przystojnego mężczyzny zwyczajnie zapierał dech w piersiach i sprawiał, że z minuty na minutę byłam po prostu coraz bardziej wilgotna. Pod koniec jego oszałamiającego pokazu umiejętności byłam już rozpalona do tego stopnia, że mało brakowało, by na mojej jasnoszarej spódniczce pojawiła się wilgotna plamka. Widząc moje zamglone z pożądania oczy, mężczyzna szepnął w moją stronę:
„Ma pani szczęście, że narzeczony opłacił nie tylko striptiz…”
I wówczas oboje rzuciliśmy się na siebie ze stosowną nam chciwością i bezpruderyjnością. Zrozumiałam, że nie pierwszy raz doświadczał takiej przygody, gdyż jego działania były ciche, opanowane i wyważone w każdym, nawet najmniejszym ruchu. Tego samego z pewnością nie można było powiedzieć o mnie, bowiem spazmatycznie wiłam się pod natłokiem jego krótkich i wilgotnych pocałunków. Guziczek po guziczku pozbawił mnie koszuli, a potem biustonosza i koronkowych, białych fig. Podciągnął spódniczkę, delikatnie układając swoją szeroka dłoń pomiędzy ciasnymi udami.
„Jesteś taka niewielka… a ja mam ci tak DUŻO do zaoferowania”… to mówiąc, opuścił bokserki i wydobył z nich swoją monstrualnie wielką, olbrzymią i twardą jak zamarznięta czekolada męskość. Z trudem mieścił się w mojej dłoni, która drżącym dotykiem próbowała choć w najmniejszym calu poznać wielkość swojego towarzysza uciech. Ta sytuacja była wyjątkowo podniecająca, choć oczywiście wstrząsał mną niespotykany wcześniej dreszcz przerażenia.
„Lubisz mocną, odważną jazdę, czy zaledwie łagodny spacer? – wysapał prost do mojego ucha, dysząc i lawirując ciepłymi dłońmi po nabrzmiałych wzgórkach moich piersi.
„Przypilnuj tylko, abym nie krzyczała zbyt głośno. A teraz zrób ze mną, co zechcesz…”
I nim zdążyłam przygotować swoje ciało na przyjęcie tak pokaźnego „prezentu”, moje wnętrze wypełniło się doskonale miękko i gładko, choć ze stosowną, pierwotną brutalnością. Rozdzierająca mnie na pół, obfita męskość kochanka, jeszcze w połowie nie zanurzyła się w moim łonie, gdy nie byłam już w stanie przyjąć „głębszego” wymiaru tej rozkoszy. Przeszywające podbrzusze uczucie bólu niemal natychmiast przerodziło się w dziką żądzę przyjemności. I nie napiszę Wam, drodzy czytelnicy, że kochaliśmy się na moim twardym, drewnianym biurku, bowiem był to prawdziwy gwałt wymierzony w moją kobiecą subtelność i delikatność. Traktował mnie niczym najgorszej klasy prostytutkę, obracał i układał we wszystkich możliwych pozycjach, według własnego uznania. Szarpał za włosy, przygryzał wargi i szyję, nie ustając w swoim szaleńczym tempie i mocnych uderzeniach o pośladki. Po raz pierwszy to mężczyzna traktował moje ciało niczym doskonale kształtną i jędrną zabawkę, nie szczędząc sobie przy tym niewybrednych komentarzy, rodem z krótkometrażowych filmów porno. Tuż po przeżyciu drugiego orgazmu finiszował na moich udach, szczerząc przy tym rządek idealnie białych zębów.
„Jesteś taka doskonała, że chciałbym to powtórzyć, nawet poza godzinami mojej pracy.”
Mówiąc to położył wizytówkę na dębowym blacie.
„Gdybyś jeszcze kiedyś potrzebowała prawdziwego seksu, nie krępuj się zadzwonić. Tylko ja wiem, jak naprawdę zapewnić kobiecie maksymalny odlot…”
Jeszcze przez pół godziny od wyjścia „kuriera” mocowałam się z guzikami mojej koszuli, wybierając przy okazji numer telefonu Wiktora.
„Cześć, Skarbie! O co chodzi? Za chwilę mam ważne spotkanie, więc jeśli nie jest to nic ważnego…”
„Dzięki za prezent, nie spodziewałam się otrzymać takiego… no… przeżycia, właśnie od Ciebie!”
(chwila ciszy)
„Myślałam wtedy tylko o Tobie.”
„Weronika, o czym Ty mówisz? Na pewno wszystko z tobą w porządku?”
Ton głosu Wiktora nie świadczył o chęci robienia dziecinnych żartów. W porę jednak zdałam sobie sprawę z potrzeby ratowania sytuacji,”
„Głuptasie! Ta wczorajsza wiadomość, kiedy napisałeś, że niebawem przyjeżdżasz… i uraczysz mnie wieloma, podniecającymi zabawami”
Uff, przełknął to kłamstewko i nie drążył niepotrzebnie tematu.
Tylko kto do licha przysłał mi w prezencie niebotyczny seks w ramionach bezpruderyjnego kuriera? Muszę się tego dowiedzieć za wszelką cenę. A przy okazji, to bardzo dobry pretekst, by na spotkanie umówić się raz jeszcze… Tym razem, na moich warunkach!
Weronika

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz