sobota, 17 stycznia 2015

Pozytywne wibracje

O tym, że odkryłam zbawienną rolę internetu w moim życiu, zdaje się, pisałam Wam już dawno. Cóż… W komputerową przygodę zaczęłam brnąć coraz bardziej, coraz intensywniej. Zaczęło się znów od impulsu – Marceli, która poprosiła mnie o złożenie zamówienia w sklepie internetowym z okazji wieczoru kawalerskiego dla brata. Oczywiście prezent był nie byle jaki – na takie niesamowite pomysły może wpaść tylko ona! Otóż link, który podesłała mi mailem, przekierował mnie do strony ekskluzywnego sklepu erotycznego – podstrona – przebrania seksownych policjantów, tygrysów, tarzanów i pielęgniarzy. Lateks, plastik i cekiny, które nawet na modelach wyglądały dość komicznie (mniemam, że to zamierzony efekt). Bez zbędnego lustrowania oferty wrzuciłam odpowiedni rozmiar do koszyka. Wtem moje oczy zaatakowała migająca reklama, informująca mnie o możliwości uzyskania opcji darmowej wysyłki po zwiększeniu kwoty zamówienia. Do magicznego progu brakowało niewiele ponad 100zł. Oczywiście w mojej głowie zrodził się genialny plan – zamówię coś dla siebie! Nigdy nie korzystałam z tego typu produktów, ale przecież wszystkiego trzeba w życiu spróbować. Rozwinęłam kursorem listę dostępnych przedmiotów: sztuczne waginy, lalki (jak żywe!!!), przebrania, bielizna, biżuteria, nawet kosmetyki, buty, feromony… wibratory. Przynajmniej ostania opcja dała mi wyraźnie do zrozumienia, czego należy się spodziewać. Po chwili przeglądałam już zdjęcia „intymnych masażerów” we wszystkich kolorach tęczy, powlekanych sztuczną skórą, realistycznych, gładkich, podświetlanych, żelowych, metalowych, plastikowych… A im większe „okazy” znajdowałam, tym większą przyjemność odczuwał mój mózg na samą myśl gorących nocy spędzonych z moim nabytkiem ;)
Wreszcie wybrałam swój idealny – dość spory, naturalny, podniecający. Zamów. Zapłać. A teraz czekaj nakręcona jak zegarek na przyjazd kuriera!
W tym ferworze podniecających fantazji, w których syntetyczny towarzysz doprowadza moje ciało do granic rozkoszy, zamiast własnego adresu (mogłabym później sama dostarczyć przesyłkę) wpisałam adres Marceli (jak ustaliłyśmy początkowo). Na domiar złego zauważyłam to dopiero w mailu potwierdzającym wysłanie kuriera z paczką. Katastrofa moralna była nieunikniona…
W piątek rano kurier zapukał do drzwi Marceli w chwili, gdy obie piłyśmy kawę w jej salonie. Z bijącym sercem obserwowałam jak przyjaciółka rozrywa pakunek i wydobywa z niego estetycznie zapakowane przebranie, a zaraz potem sztucznego penisa rozmiarów co najmniej pokaźnych. Aż jęknęła z zachwytu:
  • Wera, to Twoje? No, no. Nie wiedziałam, że lubisz takie zabawy! Niezłe ziółko z Ciebie. (w tym momencie byłam już czerwona jak kolor jej szminki) Ale wiesz co, nie krępuj się. Ja też mam… i to nawet kilka. Czasem nadaję im imiona.
  • Słucham?…
  • Mój ulubiony to Johnny. Wiesz, od tego Depp’a.
Przełknęłam głośno ślinę i z niedowierzaniem spojrzałam na przyjaciółkę. Jeszcze przez chwilę zachwalała zalety pieszczot z wibratorem w roli głównej, a przy tym zdradziła mi parę fajnych patentów z jego użyciem. Czerwieniłam się jeszcze przez kilka minut po wyjściu z jej mieszkania. Najważniejsze jednak, że nie uznała mnie za seksualną frustratkę – ba! Wręcz doceniła za pomysłowość i odwagę. Podbudowana i zachęcona jej opowieściami wracałam taksówką do domu. Ze swoim nowym zakupem, schowanym głęboko na dnie obszernej torebki.
Przetestuję przy najbliższej okazji i z pewnością szczegółowo to opiszę…
Macie jakiś pomysł na mój „pierwszy raz”? Chętnie go wykorzystam ;)
Weronika

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz