niedziela, 22 marca 2015

Przyjemnie jest czasem poleniuchować :)

Było to jedno z tych nielicznych, sobotnich popołudni, kiedy znużenie i zmęczenie zwyczajnie przejmowało nade mną kontrolę. Jako kobieta aktywna zawodowo, naprawdę bardzo rzadko narzekam na brak energii. Od zawsze w biegu, stojąca na straży punktualności i trzymania się planu. Niewiele zjawisk jest w stanie powstrzymać mój upór w dążeniu do celu. Pomimo mojego młodego wieku, potrzebuję czasem chwili wytchnienia. Nieprzespane noce (ostatnio z powodu Wiktora, czasem z powodu pracy) również dają mi się we znaki. Nastał moment, w którym mogłam wreszcie ze spokojem oddać się błogiemu „nic-nie-robieniu”, choć kątem oka stale poszukiwałam jakiegoś punktu zaczepienia. Brudny kubek? Kłębek kurzu? Powinny zniknąć natychmiast. Nie miałam w zwyczaju marnować czasu na bezczynne siedzenie przed telewizorem, w przeciwieństwie do… Wiktora. Mój ukochany potrafił w magiczny sposób „wyłączyć” swoją aktywność umysłową na kilka dobrych godzin, jak gdyby za pstryknięciem palca znalazł się w stanie głębokiej medytacji, nie wykazując reakcji na bodźce zewnętrzne. Dziś jednak to on królował pod względem aktywności, bowiem cały wieczór miał spędzić w towarzystwie swoich kumpli. Chyba rozumiecie – męskie spotkanie, piwo, bilard i rozmowy o panienkach. Zero krawatów, pagerów i dzwoniących telefonów. Tylko oni i ich niezrozumiały świat (z mojego punktu widzenia, oczywiście). Tak prawdziwie cieszył się na tą mini imprezkę, że w istocie byłabym okrutną partnerkę, zmuszając go do pozostania w domu. Z resztą, jaki jest sens nakładania na siebie wzajemnych ograniczeń? Dla mnie najważniejszym jest, aby Wiktor był szczęśliwy – i kropka. Tylko że wizja samotnie spędzonego wieczoru jakoś nie napawała mnie optymizmem.

„Dziś jest Twój dzień lenistwa” – w mojej głowie rozbrzmiewał gardłowy głos ukochanego. „Obiecaj mi że nie kiwniesz nawet palcem.” Skinęłam głową, złożyłam obietnicę, a danego słowa dotrzymuję nawet bardziej niż dyskrecji. Tak więc jedynym moim planem zdawało się leżenie na kanapie i delektowanie specjałami polskich i zagranicznych stacji telewizyjnych. Niestety – ramówka o takich godzinach jest wyjątkowo nieciekawa, dlatego wyłączyłam telewizor w sypialni i nakryłam swoją głowę poduszką. Relaksujący sen ogarnął mnie wyjątkowo szybko.

Nerwowe szczekanie psa i przeraźliwie głośne pukanie do drzwi wyrwało moje myśli z przyjemnego transu. Ogarnęło mnie zdenerwowanie, gdyż była to godzina 23, a ja nie spodziewałam się odwiedzin żadnego gościa. Postanowiłam więc nie otwierać drzwi. Ktokolwiek niepokoił mnie o tej porze powinien wiedzieć, że było to wysoce niestosowne zachowanie. Poza tym, mój dzień lenistwa trwał jeszcze przez godzinę. Miałam więc oficjalnie nadane sobie prawo, zezwalające na brak reakcji wobec niezidentyfikowanego przybysza. Zestresowana i spięta wróciłam do zacisznego azylu mojej pościeli. Wtedy również zdałam sobie sprawę co jest główną przyczyną mojej narastającej frustracji – to brak seksu, do którego obecności (nawet kilka razy dziennie) zdążyłam się już przyzwyczaić. Co prawda, mogłabym sama zadowolić siebie przy użyciu własnych rąk, lecz potworne zmęczenie zdecydowanie odwodziło mnie od tego pomysłu. Postanowiłam więc skorzystać z małej pomocy… od czego w końcu są intymne zabawki. Przez ostatnie miesiące, moja kolekcja wibratorów powiększyła się o kilka, niewypróbowanych jeszcze egzemplarzy. Przeglądając swoje wyjątkowe zbiory doszłam do wniosku, że w roli dzisiejszego towarzysza przygód najlepiej sprawdzi się żelowy, wibrujący motylek. Zgodnie z dołączoną instrukcją, założyłam go podobnie jak figi, wprowadzając niewielki masażer wprost do mojego wnętrza. Kliknęłam malutki przycisk „ON” na pilocie… I wtedy się zaczęło. Intensywna fala wibracji rozpłynęła się pomiędzy moimi udami, pieszcząc jednocześnie obie dziurki, a także nabrzmiałą już z podniecenia łechtaczkę. Było dla mnie kompletnym zaskoczeniem, że tak pokaźną dawkę rozkoszy można dostarczyć swojemu ciału bez angażowania ani jednego mięśnia. Wystarczy leżeć, delektować się rozkoszą i puszczać wodze fantazji… Och, ileż rzeczy mogłam wyobrazić sobie w tamtym momencie. Byłam już tancerką w klubie Go-Go, wyuzdaną pracownicą agencji towarzyskiej… a tym razem myśli lekkie jak motylek uniosły mnie na plan filmowy. Taką niewinną, wstydliwą, drobną dziewczynkę, w towarzystwie postawnych, dużych mężczyzn, łypiących na mnie podnieconym wzrokiem. Musicie wiedzieć, że nic tak nie działa na moje zmysły, jak pojęcie dominacji i uległości. Potrafię doskonale wcielić się w każdą z tych ról, choć w obecnej sytuacji mogłam wykazać wyłącznie podporządkowanie wobec zniewalającej mnie rozkoszy. Im bardziej wyuzdane były moje myśli, tym intensywniejsze drżenia wyzwalał we mnie ciepły i wilgotny motylek. Aż wreszcie dopełnił swojej roli, doprowadzając mnie do głośnego i bardzo esencjonalnego orgazmu, który zdaje się, że trwał… i trwał… bez końca. Obezwładniające mnie uczucie przyjemności zaowocowało jedynie krótką przerwą na złapanie oddechu i wyrównanie rytmu serca. A potem przystąpiłam do kolejnej rundy… póki motylek na moim łonie jeszcze nie odleciał :)

Jak widać, przyjemność swojej kobiecie można sprawić nie tylko forsownymi pieszczotami i seksem. Wystarczy zaopatrzyć ją w taką bardzo dyskretną i zarazem skuteczną zabawkę! Oto, jak leniwi panowie mogą zapewnić swoim partnerkom prawdziwy odlot, bez skinienia palcem! Ciekawe, czy jest także wersja dla mężczyzn…?

Weronika

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz