sobota, 28 marca 2015

Kolejny, przyjemny, nagi, napalony… prezent od wielbiciela!

Potencjał pogodowy utrzymuje się na stałym, satysfakcjonującym poziomie. Nie ukrywam, że taka postać rzeczy zwyczajnie napawa mnie radością, bowiem wreszcie mogę zrzucić z siebie ciężkie futro na korzyść lżejszego i bardziej kobiecego trenczu. Kozaki również schowałam do szafy – teraz bardziej odpowiednie obuwie to szpilki i botki na wysokim obcasie. Krótsze spódniczki, większe dekolty… Cóż… Krótko mówiąc, mężczyźni również powinni czuć się zadowoleni. I zdaje się, że wraz z zapadnięciem kalendarzowej wiosny, odżywają w nich również głęboko skrywane uczucia, fantazje i pragnienia, o czym miałam okazję przekonać się właśnie tej nocy…

Pamiętacie jeszcze historię z zamówioną do mojego gabinetu męską prostytutką? Neemar, bo tak nazywa się mój czarnoskóry kochanek-niespodzianka, był prezentem, bardzo trafionym zresztą, którego nadawcy jak do tej pory nie udało mi się poznać. Sądziłam, że był to tylko jednorazowy wybryk, albo przynajmniej pomyłka… A tu – proszę – takie zaskoczenie. Kolejna niespodzianka od nieznanego nadawcy! Ale zacznijmy po kolei…

Był to wieczór, niezbyt późny, przyjemny i pełen relaksu. Właśnie dopijałam trzeciego już drinka, gdy usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Spojrzałam na zegarek, a późna godzina upewniła mnie tylko w przekonaniu, że o tej porze mogłabym otworzyć drzwi jedynie mojej mamie i Wiktorowi. Albo policji. No i ratownikom medycznym… ale to tylko w nagłych wypadkach. Nie zwracając uwagi na ponawiające się stukanie, opróżniłam szklankę wybornego cuba libre i przeciągnęłam się leniwie na kanapie w salonie. A wtedy nieznany przybysz odnalazł także dzwonek do drzwi. Zdenerwowana natarczywością, postanowiłam otworzyć drzwi jedynie w celu poczęstowania go wiązanką co najmniej niewybrednych słów, pełnych arogancji i kipiącej ze mnie irytacji. Przekręciłam klucz, nacisnęłam klamkę. I kiedy chciałam już wyrzucić z siebie poemat o narastającej we mnie z każdą sekundą frustracji, moje usta rozwarły się, niczym usteczka małej dziewczynki na widok oryginalnej Barbie, a kolana zmiękły, jak gdyby ktoś zamienił moje kości na gibkie żelki. Otóż, w moim progu ukazał się ekscytująco przystojny młodzieniec, na oko niespełna 30-letni. Był dokładnie w moim typie – kilkudniowy zarost, długawe włosy w artystycznym nieładzie, muskularna, niemal atletyczna budowa…
„Wpuści mnie pani, to wszystko wyjaśnię…” – rzucił beznamiętnie. Właściwie bez słowa sprzeciwu wpuściłam go do środka. Zdjął buty i kurtkę, a wtedy zauważyłam, że wyglądał on nieco inaczej… Nie przejmowałam się tym. Wobec jego urody było mi zupełnie obojętne, w jakim celu tu przyszedł, a więc tym bardziej, w co jest ubrany. Zanim zdążył wyjaśnić mi cel swoich odwiedzin, poczułam się rozpalona do granic wytrzymałości. Zdaje się, że alkohol już wtedy zaszumiał mi mocno w głowie.
„Jestem pani prezentem od… M…a może W….” – próbował odczytać z kartki.
Już to przecież słyszałam! Co jak co, ale pamięć mam jeszcze znakomitą.
„Nie ważne od kogo…” – rzuciłam w jego stronę. „Jest tchórzem, który nie chce się ujawnić. Kimkolwiek on jest.”
Skołowała go moja odpowiedź. Zdobył się jednak na odwagę i wreszcie zaprosił mnie do własnego salonu (cóż za miły paradoks…) Na moim odtwarzaczu sam wyszukał odpowiednią piosenkę, a potem stojąc przede mną, kroczek po kroczku, sekunda po sekundzie, zaczął pozbawiać się kolejnych warstw ubrań, wijąc się przy tym, jak tancerka go-go przy niewidzialnej rurze. Rękoma gładził swój muskularny tors, dotykał szyi i bicepsów, seksownie uciskał krocze… Wreszcie został już tylko w męskich stringach i czarnej muszce na szyi. Zbliżył się do mnie… i przystawiając swoje klejnoty prosto w kierunku moich ust, zaczął potrząsać nimi, eksponując tym samym ukrytą pod ciasnym materiałem erekcję.
„Do czego jeszcze wynajął Cię tajemniczy M lub W, przystojniaku….?” – wyszeptałam podniecona, przeciągając palcem wzdłuż jego nabrzmiałej męskości.
„Do tego, Skarbie, do tego!”
Mówiąc to pochwycił moje włosy i ramiona, mocno rzucając o dywanik przy sofie, twarzą do podłogi. Oczywiście moje ręce mocno wykręcił do tyłu. Nie jestem pewna, czy bardziej oszałamiał mnie alkohol, czy ta wyjątkowo absurdalna sytuacja, bowiem nawet przygwożdżona do podłogi, wobec narastającego strachu odczuwałam całkiem wyraźną przyjemność i satysfakcję…Mogłam udawać wtedy, że to niegodny napad, a ja wcale nie chciałam, by w pośpiechu zdzierał ze mnie bieliznę. A prawda niestety była taka, że pragnęłam tego prawie tak mocno, jak kolejnego łyka alkoholu. Upajałam się jego brutalnością i zapachem, a on z uwielbieniem dobierał się do moich pośladków, całując je, masując i okładając klapsami naprzemiennie. Wreszcie wyszeptał mi do ucha kilka niewybrednych epitetów (które tylko podkręciły moją temperaturę), a potem bez pytania o pozwolenie posiadł moje ciało… lecz dość niestandardowo, interesowała go wyłącznie „ta druga szczelinka”, którą wcześniej przygotował na przyjęcie sztywnego gościa całkiem sporą dawką lubrykantu.
„Wiem, że to lubisz.” – syczał do mojego ucha. „Wiem, że jesteś stale nienasycona i żądna rozkoszy. Dam Ci ją… zaspokoję Twoje żądze.”
Właściwie odpływałam już ku górze, gdy jego ręka powędrowała na moją łechtaczkę, pieszcząc ją intensywnie i szybko, lecz z odpowiednim wyczuciem. Nie sądziłam, że sama stymulacja analna może być tak niesamowicie przyjemna. W połączeniu z wirującymi palcami, zabawiającymi mnie „od przodu” i pulsującą we mnie męskością, wypełniającą mnie „od tyłu”, dało to całkiem nieprzewidywalny efekt w postaci najszybszego i najgłośniejszego ze wszystkich orgazmów, których doświadczyłam w całym swoim życiu.

Po wszystkim zostawił tylko swoją wizytówkę na stoliku i czule całując mój czubek głowy, dodał:
„Chętnie umówiłbym się z Tobą raz jeszcze, jeśli zechcesz… możesz dzwonić o każdej porze dnia i nocy.” Najpierw Neemar, teraz on… ile jeszcze takich wizytówek przyjdzie mi umieścić w swojej kolekcji? Na wszelki wypadek zaopatrzę się w klaser… ;)

Weronika

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz