niedziela, 29 marca 2015

Pozycj@ ;)

Moja przyjaciółka Marcela to doprawdy przedziwna, choć najbliższa mojemu sercu, bratnia dusza. Jej spontaniczność i otwartość w kontaktach międzyludzkich sprawia, że ktokolwiek znajdzie się w zasięgu jej sympatycznej aury, po prostu MUSI ją pokochać! A jeśli dodać do tego doskonałe zdolności kulinarne, których nie powstydziłby się nawet szef Amaro, nieprzeciętną urodę, grację i styl… Właściwie niewiele można jej zarzucić, poza tym, że czasami ciężko za nią nadążyć.
„Organizuję imprezę! Tak, u mnie! O 19… może 20 albo 21… Wpadniesz? Musisz być!” – wykrzykiwała radośnie przez telefon.
„Marcela, po kolei… o jaką imprezę chodzi?” – próbowałam ostudzić jej emocje. Oczywiście z mizernym skutkiem.
„No przecież mówiłam Ci [nie przypominam sobie], że wczoraj przyjechał do mnie mój kuzyn z Kanady.”
O wspomnianym kuzynie słyszałam niejednokrotnie z ust przyjaciółki. Traktowała go jak brata, bowiem wychowywali się jednym domu przez wiele lat po tym, jak rodzice Antka zginęli w tragicznym wypadku samochodowym. Z resztą, to bardzo smutna historia i nieszczególnie wypada mi rozpisywać się o tym w blogowej historyjce. Wiedziałam też, że chłopak studiował przez pewien czas w Warszawie, ale kiedy nadarzyła mu się okazja wyjazdu do Kanady, nie wahał się ani minuty. Po dłuższej rozmowie z Marcelą wyciągnęłam wreszcie od niej stosowne informacje. Podobno zastanawia się nad powrotem do kraju, chciałby znaleźć żonę i założyć wreszcie rodzinę (ach tak, 30 lat na karku). Pomysłowa i pomocna Marcela postanowiła pomóc mu w znalezieniu wybranki serca – ale nie byle jakiej! O ile sama była zdania, że najlepsze kąski można wyhaczyć tylko w najbardziej zatłoczonych klubach, o tyle swojemu „braciszkowi” chciała zagwarantować spotkanie z „przetestowaną” kobietką. Zaprosiła więc wszystkie swoje koleżanki wolnego stanu, a ja miałam pomóc jej w doborze odpowiedniej kandydatki. Innymi słowy, miałam wesprzeć Marcelę w przebiegłym planie swatania kuzyna. Cóż innego mogłam uczyć… oczywiście zgodziłam się. W końcu to moja najlepsza przyjaciółka.

Impreza była nudna jak przysłowiowe „flaki z olejem”, a atmosfera wytworzona przez szczebiotliwe blondyneczki o taliach osy – słodka i mdląca jak syrop z lukrecji. Antoni, a właściwie już Tony (zażyczył sobie, by w ten sposób właśnie do niego mówiono), zjawił się nieco później i – jak się okazało – był zupełnie zaskoczony faktem zorganizowania dla niego imprezy. Marcela oczywiście oczarowała swoje piękne koleżanki opowieściami o urodzie i manierach swojego kuzyna, czyniąc z jego osoby niemal hollywoodzkie celebrity. Na jego widok, wesołe blondyneczki nie kryły rozczarowania. Niestety nie wyglądał on jak młody Colin Farrell, a amerykańskie dolary nie wystawały mu z kieszeni. Taki ot, zwykły 30-latek. Skromny, cichy… ale dla mnie, jak najbardziej przystojny. Schrupałabym go ze smakiem, gdyby tylko nie był kuzynem mojej przyjaciółki… Nie był przeznaczony dla mnie. To pewne. Speszony całą sytuacją Tony usiadł w rogu kanapy i wbił swoje błękitne oczy we wzorzysty dywanik na podłodze.
„Więc… Antoni, czy też Tony, opowiedz nam coś o sobie. Co robisz, czym się zajmujesz, gdzie pracujesz?” – zapytała wreszcie jedna z blondynek.
„Nie ma tu zbyt wiele do opowiadania…” – odparł ściszonym głosem. – „Od 10 lat mieszkam i pracuję w Toronto. Jestem zootechnikiem.”
Jedna z cukierkowych lalek prawie zachłysnęła się swoim drinkiem.
„Czym???”
No tak, zapewne spodziewała się maklera giełdowego lub opływającego w pieniądze dewelopera.
„Nooo… pracuję w takiej klinice zwierząt egzotycznych. Zajmujemy się głównie leczeniem lemurów, małp i goryli.” W jego oczach zapaliła się iskierka pasji, która jednak szybko została zgaszona przez wymowne uśmieszki blondynek.
„Hahaha! Małpy! Hahaha!…”
Albo uznały tę wiadomość za żart, albo w bezpośredni sposób z niego drwiły. Zdegustowany i nieskory do dalszej rozmowy Tony po prostu wyszedł z pokoju, udając się na piętro, gdzie znajdowała się jego sypialnia.
„Ale wtopa…” – jęknęła Marcela. „Idź za nim, a ja postaram się przemówić im do rozsądku.”
Oczywiście, że było mi bardzo żal Tony’ego, dlatego postanowiłam rzeczywiście sprawdzić, czy wszystko u niego w porządku. Delikatnie zastukałam w przeszklone drzwi.
„Wejdź.” – usłyszałam.
Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, kuzyn Marceli miał na sobie jedynie obcisłe, grafitowe bokserki. A uwagi od jej obfitej zawartości zwyczajnie nie dało się oderwać. Znieruchomiałam przez chwilę, po czym bardzo szybko zwróciłam się do wyjścia.
„Weronika, spokojnie! Nie uciekaj, przecież nie jestem nagi.”
Racja, nagi nie był. Jednak widok jego ciała zwyczajnie budził we mnie odczucia, których nawet nie powinnam sobie wyobrażać. Mężczyzna przyciągnął mnie do siebie i niejako przymusił, abym usiadła blisko niego.
„Przyszłam sprawdzić, czy wszystko z Tobą w porządku. Marcela się niepokoi… może uraziły Cię docinki tych blondyneczek. W każdym razie, nie przejmuj się nimi,”
„Naprawdę myślisz, że obchodzą mnie ich brednie i chichoty? Otóż nie!”
„Cóż wyglądałeś na przejętego…” – przyznałam szczerze.
„Teraz to dopiero jestem przejęty…” – wyszeptał tuż nad moim uchem.
„Czym?”
„Twoją obecnością…”
Otworzyłam usta, a on wpił się w nie z delikatnością niedźwiedzia polarnego. Nie przewidziałam, że może zachować się w ten sposób i dlatego nie zareagowałam, zupełnie poddając się jego łapczywym pocałunkom… W chwilę później jego ciepłe i delikatne dłonie już pozbawiały mnie sukienki, biustonosza i reszty złudzeń, że jednak zdołam się oprzeć urokowi tego młodzieńca… Sposób, w jaki dotykał moje ciało i pieścił gładką jak jedwab skórę, był wprost nie do opisania. Tyle gracji, wdzięku i uczuć emanowało z jego skromnej osoby, że zupełnie nie podejrzewałam go… o tak wyrafinowany gust seksualny.
„Pewnie o tym nie wiesz…” – szeptał z dłońmi utkwionymi pomiędzy moimi udami – „..ale jestem mistrzem kamasutry.”
„Jednocześnie kręcisz mnie i ciekawisz.. to całkiem niezwykłe połączenie…” – przyznałam przed samą sobą.
„Jeśli chcesz… pokażę Ci swoją ulubioną pozycję…” – wymruczał, jednocześnie zanurzając swoje słodkie usta w mojej wilgotnej, soczystej kobiecości.
„Ohhh… tak! Pokaż mi…” – tłumiłam krzyk, aby żadna ze znajdujących się w pokoju pod nami kobiet nie odkryła naszej potajemnej schadzki.
Tony jeszcze przed chwilę podnosił moje erotyczne ciśnienie, świdrując językiem moją ciasną szczelinkę i koncentrując całą siłę swojej stymulacji dokładnie w epicentrum rozkoszy, znanym również jako punkt G. Po chwili oderwał się od mojego ciała i położył się na podłodze, na plecach, unosząc swoje nogi do góry. Jego ciało przypominało wówczas „ludzki tron”… w miejscu siedziska zaś, wznosił się dumnie sterczący i twardy jak skała penis, gotowy zagłębić się w zakamarkach dosiadającej go księżniczki. Od razu pojęłam konwencję tej pozycji i usiadłam na „tronie”, opierając się plecami o jego stopy i pozwalając mu utonąć w moim ciele. A trzeba przyznać, że takie ułożenie, choć nieco dziwaczne, nie dość, że pozwalało mi przejąć całkowitą kontrolę nad przebiegiem sytuacji, to jeszcze zapewniało bardzo głęboką i intensywną penetrację… Podnieceni, zaskoczeni dopasowaniem swoich ciał, spragnieni siebie bardziej niż kiedykolwiek, przeświadczeni o niepoprawności swoich działań, powoli wznosiliśmy się na szczyt, dopóki jego twarzy nie przeszył grymas rozkoszy, a wówczas i moje wnętrze poczuło się pełnym jego spełnienia…

Po wielu dniach poszukiwań wreszcie odkryłam jego tajemnicę… Pozycja na małpkę. Mało znana, lubiana przez koneserów mocnej i głębokiej stymulacji. To zabawne, że chłopak zajmujący się zwierzętami egzotycznymi kocha się ze mną właśnie w taki sposób! Jeśli chciał sprawić, że nie zapomnę tego zbliżenia, to może być pewny – nie zapomnę ani jego, ani tej rozkosznej małpki!

Weronika

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz