czwartek, 23 kwietnia 2015

Obserwator na spektaklu naszych ciał…

Typowy nudny dzień spędzony w pracy. Już o 11 odrobiłam całą swoją „pracę biurową” i właściwie mogłam wybrać się do domu, albo na zakupy. Niestety o 16 czekało na mnie jeszcze ważne spotkanie, gdyż lot mojego kontrahenta z UK odbył się z opóźnieniem, o czym zostałam wcześniej poinformowana. Tak więc nie pozostało mi nic innego ponad przeglądanie internetu, układanie długopisów w równy rządek i objadanie się owsianymi ciasteczkami. Ciepłe i względnie świeże na tej wysokości powietrze wpadało do mojego gabinetu i łagodnie rozpływało się po oblanym słońcem biurku. Postanowiłam zaczerpnąć go jeszcze więcej i w tym celu udałam się na niewielki balkon. Przeciągnęłam się z gracją zbudzonej wczesnym rankiem kocicy i zamknęłam oczy, wsłuchując się w szum miasta, samochodów, rozmawiających ludzi przechodzących poniżej, aż po dźwięki budowlańców pracujących przy kolejnym biurowcu, wznoszącym się dokładnie na wprost. Nagle zauważyłam, że na moich lakierowanych czarnych szpilkach osiadł paskudny pył. Schyliłam się nieco aby strząsnąć go z czółenek. I wtedy usłyszałam charakterystyczne gwizdy i niewybredny rechot. Cóż. Nie mogło to skończyć się inaczej, gdyś właśnie zaprezentowałam swoją pupę w krótkiej spódniczce panom robotnikom popijającym kawę na równoległym piętrze sąsiedniego budynku. Posłałam im spojrzenie pełne zgrozy.
„Ej, mała, nie za kusa ta spódniczka? Może podciągnij ją jeszcze wyżej. Chętnie popatrzymy…”
Ponownie zaśmiali się, lubieżnie pogwizdując. Nie zamierzałam wdawać się w dyskusję z tymi typami i dlatego pospiesznie opuściłam balkon. Kątem oka dostrzegłam, że i oni zmyli się ze swoich pozycji.

Niespodziewanie do moich drzwi zapukał gość. Byłam tym bardzo zdziwiona, bowiem o wszelkich wizytach moja asystentka powiadamia mnie telefonicznie lub osobiście. Musiał być to więc ktoś bliski… Oczywiście – Wiktor.
„Witaj Kochanie” – rzuciłam od progu, próbując pocałować go w policzek. Ku mojemu zaskoczeniu Wiktor rzucił się na mnie, przypierając do ściany.
„Skarbie, co Ci się stało?” – zapytałam zaskoczona, przerywając na chwilę gąszcz pocałunków, którym mnie obsypał.
„A czy coś musiało się stać?” – wysapał mi nad uchem – „Po prostu mam na Ciebie ochotę… Jestem strasznie podniecony… Wera… zrób coś z tym. Ty wiesz, jak mi dogodzić…”
„Wiktorze! Przywołuję Cię do porządku” – zaśmiałam się. – „ Nie pomyśl sobie czasem, że będziesz przychodził tu jak do agencji towarzyskiej i zaspokajał swoje potrze…”
Nie dokończyłam zdania – zasłonił moje usta ręką.
„Miiiiiilcz…” – wysapał. W jego oczach dostrzegłam seksualną agresję, którą przecież tak uwielbiam. Nie zawsze lubię dominować. Czasem dla odmiany wolę poczuć się zdominowaną, uległą, podporządkowaną wszelkim zachciankom. I taką właśnie stałam się w tej chwili. Wciąż tkwiliśmy pod ścianą, gdy w pośpiechu zadzierał moją spódniczkę w górę i drapiąc paznokciami po pośladkach zrywał ze mnie stringi. Nie była to jednak najwygodniejsza pozycja do zaspokojenia męskich żądzy i dlatego przeniósł mnie na biurko, kładąc na drewnianym blacie plecami. Sam zaś z szybkością odrzutowca zanurkował między moimi udami i pchnął… bardzo mocno. Mebel zatrząsł się pod natłokiem naszych wyuzdanych ruchów, a równo ułożone długopisy sturlały się na podłogę.
„Mocniej, Kochanie, och, taaaaaak!” – mruczałam, dostarczając mu dodatkowej dawki stymulacji. Im głośniej pojękiwałam i wzdychałam, tym mocniej penetrował moje rozedrgane z rozkoszy łono. Wreszcie odwrócił mnie na brzuch, i przytrzymując dłońmi oba pośladki wtargnął we mnie aż po same klejnoty męskości. Tym razem mój krzyk ekstazy słychać było w całym departamencie. Jestem tego niemal pewna. Zacisnęłam mięśnie w oczekiwaniu na przyjęcie jego rozkoszy… I wreszcie odgiął głowę w tył, a jego pulsująca męskość wypełniła całe moje wnętrze przyjemnie ciepłym nektarem rozkoszy… I wtedy go zauważyłam – przez niezaciągnięte rolety przyglądał się tej sytuacji pracownik budowlany w żółtym kasku. Z szeroko otwartymi oczami i wypiekami na twarzy chłonął każdy obraz, jaki zaprezentowaliśmy przed chwilą ja i Wiktor. Jednocześnie zawstydziła mnie obecność podglądacza, a z drugiej strony…. było to całkiem podniecające. Nie wspomniałam o tym fakcie Wiktorowi, nawet gdy podciągał spodnie.

„Biegnę na spotkanie, Kochanie. Widzimy się wieczorem.”
„Jak to?” – zapytałam zaskoczona – „Wpadłeś tu tylko po to, żeby mnie przelecieć?”
„Dokładnie tak. I wiem, że uwielbiasz takie akcje. Znam Cię nie od dziś…”
Zaśmiałam się, a on ponownie ucałował moje czoło.
„Do wieczora.”
„Powodzenia.”
Zamknął drzwi. Momentalnie podbiegłam do okna w poszukiwaniu owego podglądacza. Nie było go tam. Może zorientował się, że został zauważony? A jeśli zajął się pracą?

To już nie ważne. Do spotkania zostało jeszcze kilka godzin. Zajęłam się przygotowywaniem dokumentacji i zapomniałam o całej sprawie.

Weronika

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz