poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Wypadek przy pracy…

Tego dnia – dla odmiany – pracy miałam więcej, niż zwykle. Humor nie dopisywał mi więc szczególnie, zwłaszcza, że poprzednią noc spędziłam z kubkiem kawy nad poprawą dokumentów, których uzupełnianie nieopatrznie powierzono pewnej niezbyt zorientowanej praktykantce. Nie zmrużyłam oka od ponad 30 godzin, a mimo to wybrałam się o 6:30 do biura. Całe szczęście, poza jedną konferencją online (de facto nieobowiązkową), tego poranka nie czekały na mnie żadne inne obowiązki. Za to nieprzewidziane wypadki? Jak najbardziej…

Brzmi to niczym historia z kiepskiego filmu o banalnej historii miłosnej. Sytuacja prawie tak absurdalna, jak remont parkingu pod biurowcem. Ze względu na prowadzone prace budowlane w budynku naprzeciwko, które całkowicie wyłączyły z użyteczności również całe tereny dokoła mojej firmy, taksówkę opuściłam zupełnie po drugiej stronie, co zmusiło mnie do przebrnięcia z kubkiem kawy i w szpilkach (!!!) przez plac budowy. Po świeżo wyłożonej kostce brukowej szło się w miarę gładko, ale gdy przyszło mi przeprawić się przez nieco bardziej problematyczną nawierzchnię, pojawiły się problemy. Pomimo wzmożonej ostrożności, mój zmysł równowagi ograniczało niesamowite zmęczenie. Stawiając niepewny krok na piasku i kamieniach, nagle zachwiałam się, a moje ciało natychmiast pochyliło się ku upadkowi. W ułamku sekundy pogodziłam się z myślą bolesnego upadku na twardy grunt. Zacisnęłam powieki… Ku mojemu zaskoczeniu, zamiast ostrego gruzu na mojej skórze poczułam miękkość i ciepło. I delikatny aromat męskich perfum, zmieszany z zapachem cementu, potu i pracy. Otworzyłam oczy… Spoczywałam właśnie w silnych, robotniczych ramionach jednego z pracowników placu budowy. Bardzo szybko zerwałam się na równe nogi. Zauważyłam też, że zawartość mojego kubka wylądowała na jego niebieskim uniformie i kraciastej koszuli, a że była to jeszcze gorąca, niemal wrząca kawa, musiałam go mocno poparzyć. Widziałam, jak trzymał się za ramiona i klatkę piersiową. Przez zaciśnięte z bólu zęby wycedził:
„Nic Pani nie jest?”
„Wszystko w porządku. Dziękuję. Ale Pan… poparzyłam Pana… Bardzo przepraszam…”
Wtedy też zdałam sobie sprawę, że właśnie mam do czynienia z moim „podglądaczem”. Poczułam się co najmniej dziwnie.
„Nic nie szkodzi. To przejdzie.” – syknął, rozcierając swoje popiersie.
„Nie zostawię tak tego. Proszę za mną.”
Instynktownie pociągnęłam go za rękaw. Choć początkowo opierał się moim naleganiom, ostatecznie udał się za mną do firmy.

Szefowa wyjeżdżająca windą na najwyższe piętro w towarzystwie umorusanego od stóp do głów pracownika budowy w kasku musiała stanowić nie lada atrakcję i pretekst do plotek. Widziałam, jak mój bodyguard czuł się zakłopotany tą sytuacją, a przynajmniej takie wrażenie sprawiał. Nie zważałam na to. Obiecałam mu pomoc i słowa dotrzymać zamierzałam. Dotarliśmy wreszcie do mojego gabinetu, w którym znajduje się także moja prywatna łazienka z prysznicem. Poleciłam mu, aby rozebrał się i schłodził poparzenie, a ja w tym czasie załatwię mu świeżą koszulę.
„Ależ nie trzeba… ja czuję się całkiem dobrze…” – jąkał zaczerwieniony.
„Znacząco nalegam. Taka pomoc to nic, w porównaniu z Pana poświęceniem i uratowaniem mnie przed złamaniem ręki… a może i nawet pokiereszowaniem twarzy.”
Zaczerwienił się jeszcze bardziej. Zdjął kask i położył go na moim biurku… powoli… jak gdyby przypominał sobie, co na tym blacie działo się jeszcze kilka dni temu. Bez słowa pochwycił ręcznik i udał się do toalety. Prysznic zaszumiał, a w tym momencie do gabinetu wpadła moja serdeczna, choć nieco wścibska asystentka.
„O co tutaj chodzi? Co robi tu ten budowlaniec?” – szeptała z szeroko otwartymi oczami.
Wtedy w skrócie opowiedziałam jej o całej sytuacji, która przed chwilą zaszła. Dopiero wtedy pojęła motywy mojego postępowania. Zanim jeszcze wyszła, poprosiłam, żeby nikt nam nie przeszkadzał. Oczywiście obiecała o to zadbać. Zamknęłam za nią drzwi na klucz.

W tym czasie mężczyzna opuścił łazienkę. Pachniał nieco zabawnie, moim truskawkowym żelem pod prysznic. Niebieskie ogrodniczki naciągnął jedynie powyżej bioder. Podałam mu więc jedyną koszulę jaką miałam, czyli pozostawioną niegdyś przez Wiktora, elegancką i zdaje się dość drogą – w niebiesko czerwoną kratkę.
„Nie nie, to zbędne.” – wybąkał zaczerwieniony. Przypuszczał, że ten designerski wyrób pod pod robotniczymi spodenkami będzie wyglądał dość komicznie. Nie ustępowałam jednak w swoich naleganiach. Zanim jednak mężczyzna posłusznie odział się w podane mu przeze mnie ubranie, poprosiłam go, by usiadł na kanapie. Wyciągnęłam z szuflady krem z alantoiną i pantenolem (którym niegdyś koiłam swoje poparzenia po zbyt długiej wizycie w solarium) – zaczęłam nacierać nim czerwone plamy na jego skórze… dużych przedramionach, gęsto zarośniętej klatce piersiowej. Zadrżał, gdy moje palce musnęły jego skórę, a serce biło mu jak oszalałe. Ani razu nie podniósł na mnie oczu, jak gdyby już sam mój widok peszył go bardziej, aniżeli wizyta sam-na-sam z tancerką karnawału w Rio de Janeiro. Za to ja przyglądałam się mu bez ograniczeń. Nie był moim ideałem. Ba – nawet nie uważałam, aby był wystarczająco przystojny i oczytany, choć nie wyglądał również na głupca. Był nieco niski, dobrze zbudowany, lecz niezbyt umięśniony – jak na prawdziwego mężczyznę na jego stanowisku, posiadał niewielki brzuszek piwny. Niedbałe, nieprzycięte włosy, długie prawie do ramion, a przy tym stroszące się i gęste jak lwia grzywa, w kolorze wrześniowych kasztanów. Do tego całkiem pokaźny zarost na twarzy, porysowane od pyłu okulary, spracowane, twarde dłonie… Do teraz nie potrafię wytłumaczyć, co takiego urzekło mnie w tym mężczyźnie, że zwyczajnie zapragnęłam go tu i teraz, że i ja zadrżałam, czując pod opuszkami ciepło jego ciała, że z każdym kolistym ruchem, wykonanym na jego gęsto zarośniętej klatce piersiowej, robiłam się coraz bardziej wilgotna… Moje myśli eksplodowały, a ja poddałam się im bez reszty…

(…) Pochwycił moje pośladki i mocno przyciągnął do siebie. Dopiero wtedy zauważyłam, jak potężna erekcja przebija się przez jego odzienie. Chciałam zaprotestować – jednak on był silniejszy – i nim zdążyłam otworzyć usta, już zamknął je brutalnym i mocnym pocałunkiem. Nie silił się na delikatność i subtelne pieszczoty. Prawie zrywał ze mnie każą część garderoby, sapiąc przy tym i obcałowując każdy odsłonięty fragment mojego ciała. Wiedziałam, że jest to co najmniej niedorzeczne, by tak łatwo oddawać się pierwszemu lepszemu pracownikowi fizycznemu i że to zwyczajnie nie przystoi kobiecie na moim stanowisku. Nie potrafiłam tego powstrzymać i ostatecznie, zamiast odepchnąć go od siebie, pochwyciłam w dłonie jego gęstą czuprynę i szepnęłam mu do ucha:
„Weź mnie. Jestem Twoja.”
Podziałało, niczym płachta na byka. A ja niczym torreador wzbudzałam w nim seksualną agresję za pomocą krwisto czerwonej bielizny. Nie mocował się z nią długą i pozbawił mnie wszelkiego odzienia w mgnieniu oka. Przy okazji sam doprowadził się do kompletnej nagości. Był coraz bardziej seksowny w moich oczach. Używając całej swojej siły pchnął mnie na kanapę i ustami zgłębił się pomiędzy moje uda… Ach! Jakiego demona we mnie zbudził! Oszalałam z podniecenia i żądzy zaspokojenia! A on niewzruszenie kontynuował namiętne pląsy swojego języka po łechtaczce i obu szczelinkach. Dość było tych nastoletnich pieszczotek! Chciałam więcej, bardziej i mocniej… i wreszcie poczuć go w sobie. Zmusiłam go, by położył się na wznak, pieszcząc w dłoni jego monstrualnie napięte klejnoty i sterczącą męskość. Nie przerywając pocałunków, uklękłam nad nim i powoli nasunęłam się na muskający mój wilgotny otworek sztywny pal. Aż zacisnął zęby z rozkoszy… Rozłożyłam paznokcie na jego piesiach i zaczęłam ujeżdżać go, niczym napalona kowbojka na rodeo. Mocno i szybko. Głęboko i z należytą stymulacją. Z trudem powstrzymywaliśmy głośne jęki i drżące oddechy. Wreszcie, wciąż trzymając jego atrybut głęboko w swoim łonie, wygięłam się ku tyłowi, układając cały korpus i głowę pomiędzy jego lekko rozwartymi nogami, chwytając go dłońmi za kostki. To pozycja węża, której od niedawna chciałam spróbować. Czysta poezja… ON, mając wolne ręce, natychmiast przeniósł je na łechtaczkę, delikatnie drażniąc jej wrażliwy guziczek i doprowadzając mnie tym samym do zupełnej ekstazy! Przejmowałam kontrolę nad zbliżeniem, z każdym obfitym centymetrem, który gładko wsuwał się i niechętnie opuszczał moje ciasne i przytulne ciało. Nie chciałam, by to uczucie kiedykolwiek się skończyło. Chwilo trwaj – jesteś nie tylko piękna, ale i pełna nieokiełznanej rozkoszy.

„Już wystarczy, dziękuję. Poparzenie nie jest groźne. Trochę się na tym znam.”
Otworzyłam oczy. Zszokowana dostrzegłam, że wtarłam w niego ponad pół tubki specyfiku.
„Oczywiście, jasne….” – wyszeptałam zdezorientowana.
Mężczyzna ubrał się i skierował do wyjścia, wciąż rumieniąc się niczym mały chłopiec.
„Jestem Pana dłużniczka.” – szepnęłam jeszcze, nim opuścił mój gabinet – „Jeśli ma Pan ochotę, zapraszam Pana do naszego bufetu na obiad. Z kolegami. Na koszt firmy.”
„Po tak kompleksowej pierwszej pomocy, to ja jestem Pani dłużnikiem. Proszę pozwolić mi w ramach rekompensaty zaprosić się na kolację dziś wieczorem.”
„Oczywiście, bardzo chętnie!” – rzuciłam z uśmiechem, nim tak naprawdę zdążyłam się zastanowić. Czy ja właśnie umówiłam się z pracownikiem budowlanym?
Wow. To może być zupełnie odmienne doświadczenie…

Weronika
008 - sex snake

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz