poniedziałek, 11 maja 2015

Przygoda na łące.

Jechaliśmy w milczeniu, obarczając się po cichu wyrzutami sumienia za poprzednie słowa. Dopiero gdy oddaliliśmy się dostatecznie od miejsca, w którym przyłapano nas na „gorącym uczynku”, Michał włączył muzykę i zaczął nucić pod nosem znaną mi piosenkę. Przyłączyłam się do niego… i muszę przyznać, że razem tworzymy jeden z najbardziej zgranych duetów. Rzecz jasna – nie tylko w kwestii muzycznej :)
„Do tej pory nie jestem w stanie pojąć, jak mogliśmy oboje nie usłyszeć i nie zobaczyć innego samochodu, który przecież zaparkował tak blisko nas…” – zastanawiał się głośno.
„Nie mam pojęcia. Po prostu… byliśmy za bardzo zaaferowani godzeniem się.” – wyraziłam swoje przypuszczenia, wciąż nie przestając gapić się w zniewalające widoki za szybą. Niespodziewanie położył rękę na moim kolanie.
„Weronika… przepraszam Cię. Zachowałem się jak głupiec, wiesz?”
Nic nie odpowiedziałam, jednak natychmiastowo utkwiłam w nim zaciekawione spojrzenie. Pewnie wyczytał z niego polecenie „kontynuuj”, bowiem w następstwie uraczył mnie całą lawiną przyjemnych słów:
„Nie chcę Cię stracić. Nie chcę nawet wiedzieć, jak wygląda rzeczywistość bez Ciebie. Jesteś dla mnie ważna… ba! Najważniejsza! I wbrew racjonalnym faktom wiem, że to może być „coś”. Mniejsze lub większe – to zależy od Ciebie…”
A po chwili dodał.
„Po porostu nigdy więcej nie chcę już widzieć Twoich załzawionych oczu i żalu. Nie zniósłbym tego, bo…”
„Nic już nie mów…” – uciszyłam go, zaciskając swoją dłoń na jego dłoni.
Ze spokojem prowadził dalej.

Dojechaliśmy na miejsce w porze późnego lunchu. Trochę nawet marudziłam, że nie zatrzymał się w żadnej z mijanych po drodze knajp czy zajazdów, a teraz głodowe burczenie mojego brzucha wypełniało praktycznie całą przestrzeń dokoła mnie. Jak się później okazało, Michał celowo stronił od przydrożnych barów, bowiem sam przygotował dla mnie… Wspaniały piknik. I wiecie co? Było jak w filmie… na odludnej polance rozłożył koc, poduszki i kieliszki, a z wiklinowego koszyka wydobył owoce, przekąski i wyborne wino, które przez cały czas chłodziło się w lodówce w bagażniku. Byłam wprost zachwycona – szczególnie kanapkami z grillowanym kurczakiem, które sam przygotował! Jeśli drobne przystawki w formie fingerfood wychodzą mu tak dobrze i tak smacznie, to aż strach pomyśleć, jakie specjały przygotowuje na pełne obiady! Myślałam, że oszaleję ze szczęścia, gdy zanurzając stopy w trawie, na skąpanej w słońcu łące, oddawałam się tak prostej i przyjemnej idei bycia, z kieliszkiem doskonałego trunku w dłoni. Michał również wyglądał na zadowolonego. Nie mam pojęcia, jak bardzo musi być zdeterminowany na zdobycie moich względów, skoro włożył tak wiele wysiłku w przygotowanie znakomitego pikniku. Do tej pory żaden z moich adoratorów nie wpadł nawet na pomysł spaceru – zazwyczaj miejscami spotkań były szalenie kosztowne restauracje, hotele lub ostatecznie modne kawiarnie. Było to dla mnie zupełnie nowe przeżycie i dlatego z przyjemnością otworzyłam się na dalsze etapy tej znajomości… I w przenośni, i dosłownie…

„To jeszcze nie wszystko, Kochana…” – wymruczał mi do ucha, gdy pochłaniałam ostatni kęs znakomitych koreczków śródziemnomorskich. „Zostaw jeszcze miejsce na deser.”
Zniecierpliwił mnie tym… Miałam nadzieję, że będzie tak słodki i delikatny… jak on. I nie pomyliłam się! Truskawki z bitą śmietaną! Oczywiście, śmietana z puszki pod ciśnieniem. Skąd wiedział, że uwielbiam to zestawienie? Ekscytując się moim zachwytem nad deserem, tak mocno uruchomił dozownik, że większa część lepkiej pianki, zamiast na owocach, wylądowała na moim dekolcie i twarzy.
„Cóż… chciałbym Cię za to przeprosić, ale… wiesz, jestem trochę z tego dumny. Wyglądasz bosko!” – przyznał z rozbrajającą szczerością.
„Wcale nie jestem zła… tylko lepka. Muszę to usunąć z siebie. Masz może chusteczkę?” – zapytałam, oblizując słodką śmietankę z kącików ust.
„Ośmielę się zasugerować, że nie będzie nam potrzebna.” – wymruczał tuż przy moich piersiach. Swoimi silnymi rękoma ujął mnie za ramiona, a potem z lubością zanurzył się w moim dekolcie, dokładnie zlizując z ciepłej skóry każdą białą kropelkę słodkiej śmietanki. Nie omieszkał przy tym przenieść swoich dłoni pod sweterek i… rozpiąć mojego biustonosza!
„Hej! Nie zapominaj, że plenerowe pieszczoty zawsze wiążą się z możliwością przyłapania. Przecież dokoła mieszkają ludzie…” – skarciłam go.
„Skarbie… przecież pod kocykiem nikt nas nie zauważy…”
I rzeczywiście. Zabrał ze sobą również drugą, polarową narzutkę. Odsunął papierowe talerzyki, usiadł za mną i otulił całe moje ciało delikatnym i miłym materiałem. Teraz nie mogłam już sprzeciwiać się, gdy powoli rozpinał moje spodnie. Ze stoickim spokojem wsunął pewnie obie dłonie pod materiał mojej bielizny… Jęknęłam zawstydzona i zarumieniłam się jak kwiat dzikiej róży. Nie umknęło to jego uwadze.
„Nie wstydź się…” – szeptał mi do ucha.- „Przecież wiem, że baaardzo, ale to bardzo pragniesz rozkoszy. I nie ma nic przyjemniejszego od dotykania Twoich kobiecych zakamarków.”
Po tych słowach, jego lewa dłoń powędrowała na nagie piersi, drażniąc sterczące sutki i masując cały ich obfity owal, a prawa rozpoczęła delikatny masaż nabrzmiałej już łechtaczki.
„Jeszcze nie zacząłem, a Ty jesteś już taka wilgotna?” – zaśmiał się cichutko, a ja przechyliłam głowę i pozwoliłam pocałować mu swoje usta. W czasie, gdy jego język wpełzał w głąb moich warg, jednocześnie silny paluszek wślizgiwał się do mojego wnętrza. Już po niedługim czasie odnalazł ten najczulszy z punkcików, którego delikatne uciskanie i kolisty masaż doprowadzały mnie do szaleństwa. Był tak precyzyjny, łagodny i opanowany, a każdy jego podniecony oddech muskał moją szyję, niczym seksowna mgiełka drogocennych perfum.
„Wspinaj się do góry, moja Księżniczko… Ku tym chmurkom, ku słoneczku… Jesteś taka doskonała.”
Krzyknęłam, a moje ciało wygięło się w seksowny łuk. Przytrzymywał mnie mocno rękami, nie pozwalając mi się wyrwać się się z jego silnych objęć, a potem zaczął pieścić jeszcze intensywniej i dogłębnej. Dochodziłam raz za razem, nie pamiętam ilekroć. Jak przez mgłę przypominam sobie, jak szeptał wtedy do mojego ucha, że jestem najpiękniejsza… i chce, bym była tylko jego. Że marzy o mnie każdego dnia i każdej nocy. Że zrobi wszystko, by mnie zadowolić…

Nie wiem, co konkretnie czuję do niego, ale jest to silniejsze, nic cokolwiek innego. Fascynuje mnie i podnieca. Wciąż kusi słodkim smakiem zakazanego owocu.

Weronika

tryskawki-smietana

środa, 6 maja 2015

Niespodziewana wizyta, kłótnia i rozkosz.

Dzisiejszy poranek, na szczęście, mogłam ze spokojem spędzić w zaciszu własnego domu. Wiktor znów wyjechał na kilka dni, ale dzięki temu mogłam delektować się absolutnie wyjątkową ciszą. Nim jednak odważyłam zwlec się z łóżka (a była już 9:30), włączyłam znajdujące się w zasięgu mojej ręki radio i zasłuchałam w energetyczną piosenkę jakiegoś zagranicznego zespołu. Miałam nadzieję na zapoznanie się z kolejną pozycją listy wiosennych hitów, jednakże mój organizm nieodwołalnie domagał się dużych ilości kawy. I to najlepiej z dodatkiem wanilii.

Smaczna, słodka, z puszyście kremową pianką… taka, jaką lubię najbardziej. Delektowałam się jej wyjątkowym smakiem i aromatem, jednocześnie zachwycając się niczym niezakłóconą idyllą porannej ciszy. Było mi tak błogo i przyjemnie, gdy nagle…

DING DONG!

Ostry dzwonek do drzwi. Wyrwana z utopijnego transu zerwałam się na równe nogi. Pobiegłam do przedpokoju i odruchowo otworzyłam drzwi. Nie przemyślałam tego – rozsądniej byłoby dokonać wstępnego rozeznania przez wizjer. Chyba wciąż jeszcze się nie obudziłam – nie myślałam wtedy logicznie.
„Cześć Księżniczko!” – od progu powitał mnie spontaniczny okrzyk. Jedynym, co ujrzałam w pierwszym momencie była bujna, kasztanowa czupryna oraz cudownie świeży bukiet konwalii.
„Michał? Skąd Ty do cholery masz mój adres?” – zapytałam zszokowana.
„A może… jakieś cześć? Powitalny całus? Nic?” – zignorował moje pytanie. Nie wierząc własnym oczom i zachowaniom, wpuściłam go do środka i… nawet przelotnie cmoknęłam w policzek. Potem ON wręczył mi filigranowy bukiecik, a ja ze stoickim spokojem zaciągnęłam się jego wonią…
„Daję Ci 5 minut, a potem wychodzimy.” – powiedział po chwili, rozglądając się po parterze – „I tak w ogóle, to fajnie się urządziłaś.”
Nie odpowiedziałam nic – to chyba nie wymagało żadnego komentarza z mojej strony. Przecież nie mógł się spodziewać po mnie 30-metrowej kawalerki w PRL-owskim bloku.
„W 5 minut zdążę co najwyżej wziąć ekspresowy prysznic. A i z tym może być problem.” – przyznałam szczerze.
Pogładził mnie po policzku i ucałował zaspane jeszcze powieki.
„W takim razie 10. Ale nie życzę sobie żadnych eleganckich sukienek, a tym bardziej makijażu. Bez tych wszystkich zbędnych dodatków wydajesz się być jeszcze piękniejsza.”
Wysunęłam się z jego objęć i szybko podreptałam w kierunku łazienki.

Po… z pewnością ponad 10 minutach, ubrana w proste jeansy, adidasy i luźny sweterek zeszłam do salonu. Cierpliwie czekał na mnie w salonie, przeglądając stojące na komodzie zdjęcia. Było to nadzwyczaj krępujące, gdyż na jednym z nich ja i Wiktor całowaliśmy się namiętnie na skąpanej słońcem hiszpańskiej plaży. On jednak pozostawał niewzruszony.
„Już?”
„Tak. Chyba tak.”
„No to zapraszam do mojego samochodu.”

Jechaliśmy powoli i spokojnie przez wiejskie drogi, w nieznanym mi kierunku. Przez cały czas z głośników dudniła głośna rockowa muzyka… i choć podobało mi się jej brzmienie, to moją głowę wypełniały teraz sprzeczne myśli i odczucia. Jednocześnie czułam się szczęśliwa – w końcu tyle za nim tęskniłam – a z drugiej strony – zakłopotana, niepewna i onieśmielona. Po kilku próbach zagajenia do rozmowy, wreszcie położył swoją dłoń na moim kolanie i rzeczowo zapytał.
„Co Cię trapi?”
„Nic takiego…” – odburknęłam zmieszana.
„Przecież widzę. Może i jestem prostym głupcem, ale potrafię wyczuć takie rzeczy.”
„Nie mów tak! To nie prawda” – skarciłam go natychmiastowo.
„Przecież wiem, że nijak odpowiadam Twoim oczekiwaniom. Jesteś prawdziwą księżniczką. Cholerną damą z wyższych sfer. Pasuję do Ciebie jak tępy wół do karocy, czy kwiatek do kożucha… Jak długo chcesz jeszcze udawać, że to Ci nie przeszkadza?”
Milczałam zszokowana. Zdenerwował mnie tym wyznaniem.
„Zatrzymaj samochód. Wysiadam.” – warknęłam zdenerwowana.
Posłusznie zjechał w małą zatoczkę w międzyleśnej drodze.
„I dokąd pójdziesz, Królewno?” – zapytał z przekąsem – „Czy Ty w ogóle wiesz gdzie jesteś.”
„Nie Twoja sprawa, betonowy Królu!” – wycedziłam przez zęby.
Wziął głęboki oddech, a ja nacisnęłam na klamkę. Drzwi były zablokowane.
„Wypuść mnie.”
„Dlaczego?” – droczył się z wyraźną satysfakcją. „Chyba po tym wszystkim należy mi się parę słów wyjaśnień.”
„A co tu wyjaśniać!” – wybuchłam – „To Ty masz chore wyobrażenie o mnie! Myślisz że traktuję Cię z góry, bo mam więcej pieniędzy? Czy to jest moja wina? I czy to znaczy, że jestem zepsuta do szpiku kości? Nigdy w życiu nie pomyślałam tak o Tobie! Imponujesz mi jak mało kto, a le Ty widzisz we mnie tylko zadufaną w sobie dziedziczkę fortuny rodziców. Dosyć tego.”
W milczeniu patrzył na mnie oczami smutnymi jak zbity pies. Po moich policzkach mimowolnie potoczyły się dwie perliste łzy. Dopiero ten widok przedarł się przez jego harde jak stal wnętrze. Po chwili wydusił nieśmiało:
„Weronika… Ja nie chciałem, żebyś tak to odebrała. Po prostu… czuję się jak Twój szofer, nawet gdy masz na sobie tylko zwykłe spodnie i sweter. Zobacz, ja jestem nikim. Masz wspaniałego faceta i żyjesz w sposób, jakiego ja nigdy nie mógłbym Ci zapewnić. Chciałbym dla Ciebie jak najlepiej… A już na pewno nie chciałem, żebyś teraz płakała…”
Przesunął dłonią po moim policzku i otarł łzy.
„Jestem idiotą…” – wyszeptał i spuścił wzrok.
Milczeliśmy jak zaklęci, wpatrując się w czubki swoich butów. Trwało to kilka minut. Po tym czasie przygarnął mnie ramieniem i mocno pocałował. Próbowałam się mu oprzeć, jednak był dużo silniejszy i ostatecznie poddałam się mu bez reszty. Pragnęłam go niezmiennie, jak dawniej, pomimo tylu gorzkich słów, które od niego usłyszałam. Miał trochę racji i w rzeczywistości zupełnie nie dziwiłam się jego procesom myślowym, z tym że nigdy nie wyjawiłam mu tego, jak bardzo nie obchodzą mnie jego zarobki, pochodzenie i wiek auta. To nasze wzajemne zrozumienie, przebaczenie i chęć naprawy relacji przerodziły się w zupełnie nowe pragnienie, którego nie sposób było okiełznać. Odsunął swój fotel maksymalnie do tyłu, aby zrobić miejsce dla mnie. Nie czekając ani chwili dłużej wskoczyłam pod kierownicę i zaczęłam dobierać się do jego rozporka. Ciężko dyszał, pomagając mi rozpiąć pasek, a potem rozporek. I wreszcie odsłonił przede mną całe swoje bogactwo… Olbrzymiego, apetycznego penisa, który dumnie prężył się w kierunku moich ust. Lewą dłoń skierowałam na jego dorodne klejnoty, rozpoczynając ich delikatny i subtelny masaż. Widząc, jak rozkosznie drży pod wpływem mojego dotyku, prawą ręką ujęłam jego sztywnego przyjaciela, a sam czubek zanurzyłam w swoich ciepłych i spragnionych ustach. Jego ciężkie palce powoli wplotły się pomiędzy kosmyki moich włosów, a wówczas ja pochłonęłam go jeszcze głębiej. Zamknął oczy i odchylił głowę ku tyłowi, pozwalając mi cieszyć się każdym centymetrem jego ciała. Chciałam pokazać mu, jak bardzo zakochałam się w jego cielesności i dlatego dokładałam wszelkich starań, aby ten wyjątkowy moment zapamiętał jako najbardziej ekscytujący z swoich męskich doznań. Zanurzałam go w sobie coraz głębiej i ciaśniej, oplatając sensualną grą języka. Niespodziewanie wytrysnął w głąb moich migdałków swoją potężną dawką męskiej rozkoszy, a ja przełknęłam ją ze smakiem, oblizując spracowane usta. Spojrzał na mnie w dół, rozczulony jak nigdy dotąd.
„Chyba jestem Ci coś winien…” – wyszeptał, schylając się ku mojej twarzy.
Z seksualnego transu wyrwało nas głośne stukanie w szybę?
„Zepsuł się? Może pomóc?” – zapytał podstarzały jegomość. Gdy jednak zauważył w jakiej sytuacji się znajdujemy, rozczerwienił się jak burak i szybko zmył z miejsca. Nie czekaliśmy jednak, nim pojawi się kolejny gap. Bez słowa zajęliśmy swoje miejsca i ruszyliśmy w dalszą podróż.

To jeszcze nie koniec tej historii!

Weronika

poniedziałek, 4 maja 2015

Było ich więcej niż troje…

Od dawna nie miałam z nim kontaktu. Zerkam na telefon w nadziei na pojawienie się wiadomości, w której mój kochanek z przyjemnością zaprasza mnie na kawę, herbatę, drinka… cokolwiek. Byleby tylko go zobaczyć. Niestety, jak na złość, już od kilku dni nie pojawił się na rusztowaniu sąsiedniego budynku, za to jego gwiżdżący lubieżnie koledzy – jak najbardziej. Już nie pierwszy raz zastanawiam się, co człowiek tak inteligentny i czuły jak on robi pośród tej intelektualnej hołoty? Czyż nie stać go było na skończenie dobrych studiów i zajęcie się czymś innym, niż praca fizyczna? Absolutnie nie dyskryminuję tutaj ludzi zarabiających siłą własnych rąk – potrzeba nam bowiem zarówno murarzy, mechaników, rolników, jak i magistrów, inżynierów i profesorów od najróżniejszych specjalizacji naukowych – jednak Michał, w całej swojej prostocie bycia, jest wprost… niesamowity. Interesuje się architekturą, sztuką nowoczesnego projektowania, śpiewa w zespole rockowym, hobbystycznie rzeźbi, zaczytuje się w literaturze akademickiej z dziedziny astrofizyki i mechaniki kwantowej. Na każdy temat ma coś mądrego do powiedzenia – typowy analityczny umysł, ze skłonnością do matematyzowania otaczającego go wszechświata. Naprawdę, czasami oceniając człowieka wyłącznie po jego tak zwanym „społecznym statusie”, wyglądzie i zasobności portfela można popełnić spory błąd. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak wielu wspaniałych facetów mogło umknąć mojej uwadze, tylko dlatego, że uznałam ich za „gorszych” i „niegodnych”. Kiedy o tym wspomnę, zwyczajnie jest mi wstyd…

Leżałam w łóżku próbując przypomnieć sobie te wszystkie cudowne momenty spędzone w jego ramionach. Wiktor o tej porze zapewne balował z koleżkami w jakimś pierwszorzędnym klubie go go, podczas gdy ja samotnie zwijałam się w kłębek pod puszystą, choć chłodną kołderką. Marzyłam, by jakieś męskie i ciepłe dłonie objęły mnie całą, rozgrzewając do czerwoności myśli wijące się w mojej głowie, niczym węże w gnieździe… Zmęczyła mnie ta tęsknota. Postanowiłam jak najszybciej zapaść w sen, który nadchodził powoli i z wielkim trudem. Po raz ostatni zerknęłam na ekran telefonu – cisza. Brak połączeń, brak nowych wiadomości. Zrozpaczona skuliłam się jeszcze bardziej… a wtedy ogarnęła mnie zupełna błogość…

W kilka chwil znalazłam się ciemnym pokoju. Dokoła wprawdzie paliły się czerwone kinkiety, jednak dawały one jedynie nikłą poświatę, zamiast relatywnie jasnego światła. Leżałam na chłodnym stole… mógł być to stół bilardowy w podrzędnej knajpce, a może zwykły stół? Nie pamiętam dokładnie. Faktem jest, że sceneria przypominała mi ten przydrożny bar, do którego udałam się tuż przed spotkaniem z Michałem – powietrze, zapach był zupełnie identyczny – piwa, wódki i tanich papierosów. Wtedy odrzucił mnie już od progu. Teraz? Był całkiem znośny. I przedzierała się przez niego nuta dobrze znanej mi kompozycji zapachowej męskich perfum… Tak, to on! Jak z podziemi wyrósł przede mną Michał i wyglądał… jak milion dolarów! Drogi garnitur, perfekcyjnie skrojona koszula, błyszczący, złoty zegarek na nadgarstku, designerskie okulary. Nigdy nie przypuszczałabym, że kiedykolwiek ujrzę go w takim wydaniu. Rozchylił usta, wydając z siebie pomruk zadowolenia, a ja zorientowałam się, że jestem kompletnie naga. Wyciągnął ku mnie swoją silną dłoń i zamykając powieki przeciągnął nią po napiętej skórze moich piersi… Sutki mimowolnie wystrzeliły w górę, jak gdyby domagały się od niego skupienia większej uwagi na ich pieszczotach. On jednak skierował swój wzrok ku dolnym partiom mojego ciała, delikatnie wsuwając swój paluszek pomiędzy moje dwie pełne i nabrzmiałe wargi… Widząc, jak silnie reaguję na każdy, nawet najmniejszy jego dotyk, ustawił się na wprost mnie i przyciągnął całe ciało tak, by pośladki spoczywały dokładnie na krawędzi stołu. Korzystając z chwili mojej dezorientacji rozchylił drżące uda i zagłębił pomiędzy nie swoje ciepłe i miękkie usta. Krzyknęłam, czując jak jego zwinny języczek penetruje moją ciasną szczelinkę, od czasu do czasu przenosząc feerię swoich wyuzdanych zabaw na spragnioną tego łechtaczkę i towarzyszące jej okolice erogenne. Zamknęłam oczy i odchyliłam głowę do tyłu, pozwalając mu na uczynienie mojej kobiecości najsłodszym i najbardziej soczystym ze wszystkich owoców, jakich kosztował w swoim życiu… Lecz kiedy otworzyłam je ponownie, ogarnęło mnie nieopisane przerażenie. Nade mną stało 3 niezbyt eleganckich mężczyzn, w których z trudem rozpoznałam podrywających mnie (na balkonie) robotników. Ich spodnie były opuszczone, podobnie jak bielizna… w moim kierunku piętrzyły się 3 dorodne atrybuty męskości, gotowe zrobić ze mnie swoją niewolnicę seksualną. Najsilniejszy i najwyższy z nich szybko złapał moje biodra, a potem nieczule wbił się w niewinne kobiece ciało. Krzyknęłam. Był zbyt mocny i nachalny, więc początkowo nie sprawiał mi żadnej przyjemności. Dopiero po chwili stał się nieco bardziej łagodny, dzięki czemu silne podniecenie wezbrało we mnie jak burzowa chmura, z której za chwilę da się słyszeć głośny grzmot pioruna. Odwróciłam swoją głowę na bok, w oczekiwaniu na nadchodzący orgazm… i wtedy go zobaczyłam. Siedział na krzesełku pod ścianą, przy stoliku i właśnie odpalał papierosa. Zaciągnął się dymem i wypuścił go w moim kierunku, patrząc się głęboko w moje oczy… Świdrował mnie tym spojrzeniem, docierając nim głębiej, niż zagłębiający się we mnie właśnie kolejny z nieznanych kochanków. Owy mężczyzna był już na tyle podniecony, że jego przysłowiowe „5minut” trwało nie dłużej niż minutę, po czym rozlał na moim brzuchu całą swoją rozkosz. Zbliżył się trzeci z nich, nieco bardziej figlarny i czuły w swoich poczynaniach. Wsuwał się we mnie powoli i delikatnie, jak gdybym była dla niego najdroższym skarbem i najpiękniejszą księżniczką. I choć ze wszystkich sił starał się zwrócić na siebie moją uwagę, to moje oczy wciąż utkwione były w swobodnie wypuszczających dym ustach Michała. Niemniej jednak wreszcie i moje ciało zaczęło domagać się zwieńczenia tej rozkoszy, co zamanifestowało gardłowym krzykiem, który wydobył się z moich ust. Widząc to, wstał, zgasił tlącą się resztkę papierosa i podszedł w moim kierunku. Posiadający mnie wcześniej mężczyźni, jakby w kilka chwil rozpłynęli się w powietrzu. Wtedy ON sam zagłębił się w moim łonie, wypełniając je całkowicie i z doskonałą precyzją. Pochwycił obie piersi w dłonie i zaciskał na nich palce coraz mocniej, z każdym wyraźnym przesunięciem się w moim wnętrzu. Był bliski tej rozkoszy podobnie, jak ja. Doskonale odczytywał z mowy mojego ciała, co sprawia mi przyjemność, dostosowując tempo do naszych wspólnych wymagań. Aż wreszcie synchroniczne pulsacje orgazmu przepłynęły przez nasze ciała falą nieopisanych doznań. Wygięłam się w seksowy łuczek czując, jak jego olbrzymia męskość wypełnia moje wnętrze wilgotną i ciepłą rozkoszą. Nim jednak rozłączył nasze ciała, opadł głową pomiędzy moje piersi i przyłożył ucho do serca. A ono dudniło niczym oszalałe ze szczęścia i spełnienia.
„Jesteś moja” – powtarzał. „Już na zawsze będziesz tylko moją księżniczką…”

Kompletnie pijany Wiktor miał szczęście, że położył się na kanapie, nie przerywając mi tego pięknego snu. Chociaż następnym razem, tak dla pewności, zamknę drzwi sypialni na klucz.

Weronika

czwartek, 30 kwietnia 2015

Największe z seksualnych doznań to zaskoczenie!

Od niespodziewanego prawie-wypadku na placu budowy minęło już kilka dni, a ja wciąż nie przestałam myśleć o tym, co wydarzyło się podczas obiecanego spotkania. Do teraz, kiedy przypominam sobie tę noc… mam dreszcze. Piekielnie podniecające dreszcze. I apetyt na więcej.

Ale zacznijmy od początku.

Wszelkie sprawy związane z działalnością firmy udało mi się streścić do zaledwie godzinnej pracy, tak więc jeszcze przed południem mogłam spokojnie opuścić biuro. Wracając taksówką do domu, wciąż myślałam o tym, w jaki sposób będzie przebiegało nasze spotkanie… zwłaszcza, ze zaproponowana przez niego nazwa restauracji nie kojarzyła mi się z żadnym eleganckim lokalem w centrum, w których przecież tak często bywam. Cokolwiek zaplanował dla nas dwojga, mogło być zarówno bardzo dobre, jak i wyjątkowo słabe i nieinteresujące. Dlaczego w ogóle zgodziłam się na randkę z nieznajomym facetem, który absolutnie nie jest w moim typie? Do końca nie byłam pewna swoich przemyśleń i reakcji. Czasem mój mózg płata mi całkiem dziwaczne figle.

Mała czarna? A może jeansy i sweter? Po raz pierwszy w życiu tak naprawdę nie wiedziałam, jak przygotować się na spotkanie. Ostatecznie, po długim rozważaniu wszelkich „za” i „przeciw” w wannie pełnej gorącej wody doszłam do wniosku, że bardziej przystoi mi pokazać się w niszowej knajpce, ubranej w elegancką sukienkę, niż luksusową restaurację odwiedzić w spodniach i dzianinowym kardiganie. A jeśli stylizować się elegancko, to tylko w pełnym tego słowa znaczeniu. Czarna mini, gustowny, lecz nieco wyzywający dekolt, krwiście czerwone szpilki, podobnie jak usta, modny żakiet oversize, złoty zegarek, złote dodatki, mała, lakierowana kopertówka. Gotowe! Wsiadając do zamówionej wieczorem taksówki, poczułam się lekko spięta i zdenerwowana. Do tej pory, gdy udawałam się na „potajemne” randki, towarzyszyły mi raczej podniecenie i ekscytacja. Wtedy również czułam pewien rodzaj emocjonalnej ekscytacji, jednak podszyta ona była strachem i niepewnością. Dlaczego tego dnia zdecydowałam się również na wybór czerwonej bielizny? Koronkowego, prześwitującego biustonosza i niemal półprzezroczystych stringów? Przecież nie planowałam nic więcej, ponad dobrą kolacją i kilkoma lampkami wina… o żadnej łóżkowej relacji zwyczajnie nie mogło być mowy. Więc skąd to dziwne mrowienie w podbrzuszu?

Zatrzymaliśmy się około 3, może 4 km od centrum.
„To tutaj – rzucił w moją stronę wąsaty taksówkarz – a tą ulicę to znajdzie Pani bez problemu. Do końca tej alejki i w prawo.”
„Dziękuję Panu.” – odparłam uprzejmie, wręczając mu odpowiedni banknot. Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi ruszył z piskiem opon, jak gdyby w obawie, że zechcę upomnieć się o resztę. Powędrowałam więc spokojnie przez zaciemnioną alejkę, mijając po drodze kilka niszowych barów. Moje nerwy znów dały o sobie znać. Niewiele myśląc przekroczyłam próg pierwszej lepszej pijalni i zamówiłam 2 szklanki czystej whisky z lodem. Na koniec jeszcze spory kieliszek wódki. Kiedy po moim ciele rozpłynęła się fala ciepła poczułam, że jestem już gotowa stawić czoła wyzwaniu. Nawet mój humor poprawił się nieco… choć chyba przesadziłam z ilością spożytych tego dnia trunków. Chwiejnym krokiem dotarłam do umówionej restauracji. Kątem oka dostrzegłam przez szybę, jak czeka na mnie z bukietem różowych frezji (moich ulubionych!). Pewnym krokiem weszłam do środka i… ogarnęło mnie zdumienie. Lokal, choć nie należał do ekskluzywnych, z pewnością nie był również tani. Lecz klimat, który w nim panował, warty był każdej złotówki! Przytulnie, ciepło, cicho i intymnie… a wystrój – jakiż on był piękny i wysublimowany. Mój gust, mój smak, moje wymagania spełnione w 100%. Nim jeszcze zdążyłam dotrzeć do stolika, mężczyzna wstał i odsunął mi krzesło, zachowując się w ten sposób jak na prawdziwego gentlemana przystało.
„Dziękuję Ci…” – zająknęłam się. Przecież nie znałam jego imienia.
„Michał.” – odparł łagodnie. „A więc na co masz ochotę, Weroniko? Zamówiłem wspaniałe wino. Spróbuj!”

Jeszcze nigdy nie słyszałam, by ktokolwiek mówił w tak ciekawy i interesujący sposób. Każde jego słowo chłonęłam niczym gąbka, podobnie jak wyborne wino, którym wciąż nie przestawał mnie raczyć. W pewnym momencie zwyczajnie zdałam sobie sprawę, że w nim jest coś wspaniałego, prostego i szczerego, co sprawia, że zwyczajnie chce się cały czas przebywać w jego towarzystwie. Pomyślałam, że mogłabym rozmawiać z nim przez całą noc, jak gdybym po latach wreszcie odnalazła pokrewną mi duszę. Lecz godziny płynęły jak wartki strumień i nieubłaganie nadszedł czas rozstania. Wychodząc na zewnątrz chwyciłam za telefon, by zamówić dla siebie taksówkę. On jednak miał znacznie lepszy pomysł:
„Wiesz, nie chciałbym, żebyś się przestraszyła mojej propozycji, ale myślę, że fajnie byłoby przedłużyć nieco to spotkanie. Mam w mieszkaniu butelkę 30-letniej whisky… wspominałaś, że lubisz… myślę, że to bardzo dobra okazja, by ją otworzyć.”
Mnie jednak nie interesował alkohol, a jedynie jego wspaniałe towarzystwo. Bez większego namysłu zgodziłam się. Przecież nie wyglądał na psychopatycznego mordercę. Wsiedliśmy do jego czarnego SUV’a i zaczęliśmy przemieszczać się poza miasto, w otoczeniu doskonałej muzyki, płynącej z dobrze-brzmiących głośników. Muszę przyznać, że ma znakomity gust. Pomruczęliśmy razem popularny kawałek Johna Mayera, a potem… najzwyczajniej w świecie zasnęłam.

Pamiętam, jak przez mgłę, że te silne i męskie ramiona odpięły moje pasy i uniosły mnie, niczym piórko. Zapach klatki schodowej, dźwięk windy… nie pamiętam, które było to piętro. Szczęk klucza i zapach drewna w przedpokoju. Ułożył mnie delikatnie na łóżku w sypialni, a potem jedna po drugiej, zdjął ze mnie szpilki, żakiet i biżuterię. Na moment znów straciłam świadomość. Zbyt duża ilość alkoholu uderzyła moją świadomość obuchem, tak więc świadomość odzyskiwałam jedynie na krótkie momenty. Jego ciepłe i drżące palce przeciągały teraz suwakiem po plecach… zsunęły z ramiączka… a cała sukienka w kilka sekund znalazła się poza zasięgiem mojego ciała. Wodząc ciepłymi ustami po moich udach, delikatnie zsunął z nich pończochy. Dopiero gdy pozostałam w samej bieliźnie okrył mnie puszystą i pachnącą kołderką… a wówczas odpłynęłam już zupełnie w krainę nieświadomości…

Kiedy ocknęłam się ponownie, wstawał już nowy dzień. Słońce nieśmiało wdzierało się przez zaciągnięte rolety, rozpościerając po jasnym pokoju złotą i ciepłą smugę. Nim otworzyłam swe powieki odpowiednio szeroko, poczułam na swoich piersiach te same, spracowane dłonie i usta okolone obfitą, lecz cudownie miękką brodą, pachnącą drogocennymi olejkami…
„Księżniczko…” – wymruczał do mojego ucha – „Cieszę się, że już się obudziłaś. Masz na coś ochotę? Może śniadanko? Soczek?”
Podniosłam się zszokowana, rozglądając się nerwowo za swoim odzieniem.
„Hej, Skarbie, nie wstawaj… Powiedz tylko na co masz ochotę – ja wszystkim się zajmę.”
„Czy my… tej nocy…”
„Jeszcze nie, moja Pani. Jeszcze nie… Chociaż Twoje rączki nie były tak grzeczne. Rozebrałaś mnie… i dotykałaś… nie pamiętasz?”
„Nie…”
„Przypomnij sobie…” – wymruczał, kładąc moją dłoń na swojej zdumiewającej erekcji. A ja znów poczułam nagły przypływ podniecenia.
„Przypomniałaś sobie?” – zapytał, wsuwając swoją dłoń pod bieliznę… – „Oh tak… czuję, jaka jesteś wilgotna… Co z tym zrobimy?”
„Wykorzystamy okazję?”
„Jak sobie życzysz, Skarbku.”
Rzucił się na mnie i całą swoją siłą przycisnął do materaca. W pośpiechu odchylał moje stringi i zanurzając swoją głowę pomiędzy moje rozedrgane uda, dał popis swoim umiejętnościom. Nie wyglądał na faceta, który w swoim życiu zadowolił wiele kobiet, a jednak to nie przeszkodziło mu w mistrzowski sposób doprowadzić mnie do zupełnej ekstazy. Kwiliłam, by zechciał wypełnić mnie swoją męskością aż po brzegi, lecz on niewzruszenie kontynuował lubieżny taniec języka dokoła mojej łechtaczki. Dopiero gdy nasycił się słodyczą mojej soczystej i słodkiej brzoskwinki wreszcie nasunął się na mnie i wpijając się w moje usta z niewyobrażalną siłą natarł na moją kobiecość. Był tak olbrzymi i sztywny, że mogłam pomieścić w swoim wnętrzu jedynie niewiele ponad połowę z jego obfitości. Przesunął się we mnie powoli kilka razy, a widząc, jak niesamowitą przyjemność mi to sprawia, nabrał szaleńczego tempa. Pragnęliśmy siebie nieustanie od momentu, gdy przekroczyliśmy barierę cielesnej bliskości, a zwieńczeniem tej dzikiej żądzy mógł stać się jedynie wyjątkowy orgazm, wokół którego teraz skupiały się moje myśli. Czułam rozkosz, która wzbierała we mnie jak rzeka po sowitej burzy… chłonęłam zapach jego skóry i drżące dłonie ściskające moje piersi. Odwrócił mnie na brzuch i ponownie ze spokojem wypełnił moją ciasną szczelinkę w pozycji na pieska. Oddychał coraz szybciej i głośniej, wtórując nieokiełznanym jękom dobywającym się z mojego gardła. Czułam, że był już bardzo blisko, gdy delikatnie wysunął się ze mnie i nie pytając o pozwolenie… tak po prostu przecisnął się w głąb mojej drugiej szczelinki i złożył w niej swój nektar męskości, jednocześnie stymulując mój punkt G za pomocą grubego i twardego, lecz niesamowicie delikatnego palca. Dochodziliśmy w idealnym rytmie, synchronicznie i powoli, delektując się każdą sekundą perfekcyjnego dopasowania naszych ciał. Wreszcie wysunął się ze mnie i ułożył obok mnie, próbując złapać oddech.
„Nie wiem jak dobrym kochankiem jestem… Ale zdaje się, że było Ci całkiem dobrze.”
„Tylko dobrze? Było tak, że aż mam nadzieję na kolejne spotkanie.”
Pogładził mnie otwartą dłonią po policzku.
„Co tylko sobie życzysz, Skarbie… Czego tylko chcesz…”

Weronika

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Wypadek przy pracy…

Tego dnia – dla odmiany – pracy miałam więcej, niż zwykle. Humor nie dopisywał mi więc szczególnie, zwłaszcza, że poprzednią noc spędziłam z kubkiem kawy nad poprawą dokumentów, których uzupełnianie nieopatrznie powierzono pewnej niezbyt zorientowanej praktykantce. Nie zmrużyłam oka od ponad 30 godzin, a mimo to wybrałam się o 6:30 do biura. Całe szczęście, poza jedną konferencją online (de facto nieobowiązkową), tego poranka nie czekały na mnie żadne inne obowiązki. Za to nieprzewidziane wypadki? Jak najbardziej…

Brzmi to niczym historia z kiepskiego filmu o banalnej historii miłosnej. Sytuacja prawie tak absurdalna, jak remont parkingu pod biurowcem. Ze względu na prowadzone prace budowlane w budynku naprzeciwko, które całkowicie wyłączyły z użyteczności również całe tereny dokoła mojej firmy, taksówkę opuściłam zupełnie po drugiej stronie, co zmusiło mnie do przebrnięcia z kubkiem kawy i w szpilkach (!!!) przez plac budowy. Po świeżo wyłożonej kostce brukowej szło się w miarę gładko, ale gdy przyszło mi przeprawić się przez nieco bardziej problematyczną nawierzchnię, pojawiły się problemy. Pomimo wzmożonej ostrożności, mój zmysł równowagi ograniczało niesamowite zmęczenie. Stawiając niepewny krok na piasku i kamieniach, nagle zachwiałam się, a moje ciało natychmiast pochyliło się ku upadkowi. W ułamku sekundy pogodziłam się z myślą bolesnego upadku na twardy grunt. Zacisnęłam powieki… Ku mojemu zaskoczeniu, zamiast ostrego gruzu na mojej skórze poczułam miękkość i ciepło. I delikatny aromat męskich perfum, zmieszany z zapachem cementu, potu i pracy. Otworzyłam oczy… Spoczywałam właśnie w silnych, robotniczych ramionach jednego z pracowników placu budowy. Bardzo szybko zerwałam się na równe nogi. Zauważyłam też, że zawartość mojego kubka wylądowała na jego niebieskim uniformie i kraciastej koszuli, a że była to jeszcze gorąca, niemal wrząca kawa, musiałam go mocno poparzyć. Widziałam, jak trzymał się za ramiona i klatkę piersiową. Przez zaciśnięte z bólu zęby wycedził:
„Nic Pani nie jest?”
„Wszystko w porządku. Dziękuję. Ale Pan… poparzyłam Pana… Bardzo przepraszam…”
Wtedy też zdałam sobie sprawę, że właśnie mam do czynienia z moim „podglądaczem”. Poczułam się co najmniej dziwnie.
„Nic nie szkodzi. To przejdzie.” – syknął, rozcierając swoje popiersie.
„Nie zostawię tak tego. Proszę za mną.”
Instynktownie pociągnęłam go za rękaw. Choć początkowo opierał się moim naleganiom, ostatecznie udał się za mną do firmy.

Szefowa wyjeżdżająca windą na najwyższe piętro w towarzystwie umorusanego od stóp do głów pracownika budowy w kasku musiała stanowić nie lada atrakcję i pretekst do plotek. Widziałam, jak mój bodyguard czuł się zakłopotany tą sytuacją, a przynajmniej takie wrażenie sprawiał. Nie zważałam na to. Obiecałam mu pomoc i słowa dotrzymać zamierzałam. Dotarliśmy wreszcie do mojego gabinetu, w którym znajduje się także moja prywatna łazienka z prysznicem. Poleciłam mu, aby rozebrał się i schłodził poparzenie, a ja w tym czasie załatwię mu świeżą koszulę.
„Ależ nie trzeba… ja czuję się całkiem dobrze…” – jąkał zaczerwieniony.
„Znacząco nalegam. Taka pomoc to nic, w porównaniu z Pana poświęceniem i uratowaniem mnie przed złamaniem ręki… a może i nawet pokiereszowaniem twarzy.”
Zaczerwienił się jeszcze bardziej. Zdjął kask i położył go na moim biurku… powoli… jak gdyby przypominał sobie, co na tym blacie działo się jeszcze kilka dni temu. Bez słowa pochwycił ręcznik i udał się do toalety. Prysznic zaszumiał, a w tym momencie do gabinetu wpadła moja serdeczna, choć nieco wścibska asystentka.
„O co tutaj chodzi? Co robi tu ten budowlaniec?” – szeptała z szeroko otwartymi oczami.
Wtedy w skrócie opowiedziałam jej o całej sytuacji, która przed chwilą zaszła. Dopiero wtedy pojęła motywy mojego postępowania. Zanim jeszcze wyszła, poprosiłam, żeby nikt nam nie przeszkadzał. Oczywiście obiecała o to zadbać. Zamknęłam za nią drzwi na klucz.

W tym czasie mężczyzna opuścił łazienkę. Pachniał nieco zabawnie, moim truskawkowym żelem pod prysznic. Niebieskie ogrodniczki naciągnął jedynie powyżej bioder. Podałam mu więc jedyną koszulę jaką miałam, czyli pozostawioną niegdyś przez Wiktora, elegancką i zdaje się dość drogą – w niebiesko czerwoną kratkę.
„Nie nie, to zbędne.” – wybąkał zaczerwieniony. Przypuszczał, że ten designerski wyrób pod pod robotniczymi spodenkami będzie wyglądał dość komicznie. Nie ustępowałam jednak w swoich naleganiach. Zanim jednak mężczyzna posłusznie odział się w podane mu przeze mnie ubranie, poprosiłam go, by usiadł na kanapie. Wyciągnęłam z szuflady krem z alantoiną i pantenolem (którym niegdyś koiłam swoje poparzenia po zbyt długiej wizycie w solarium) – zaczęłam nacierać nim czerwone plamy na jego skórze… dużych przedramionach, gęsto zarośniętej klatce piersiowej. Zadrżał, gdy moje palce musnęły jego skórę, a serce biło mu jak oszalałe. Ani razu nie podniósł na mnie oczu, jak gdyby już sam mój widok peszył go bardziej, aniżeli wizyta sam-na-sam z tancerką karnawału w Rio de Janeiro. Za to ja przyglądałam się mu bez ograniczeń. Nie był moim ideałem. Ba – nawet nie uważałam, aby był wystarczająco przystojny i oczytany, choć nie wyglądał również na głupca. Był nieco niski, dobrze zbudowany, lecz niezbyt umięśniony – jak na prawdziwego mężczyznę na jego stanowisku, posiadał niewielki brzuszek piwny. Niedbałe, nieprzycięte włosy, długie prawie do ramion, a przy tym stroszące się i gęste jak lwia grzywa, w kolorze wrześniowych kasztanów. Do tego całkiem pokaźny zarost na twarzy, porysowane od pyłu okulary, spracowane, twarde dłonie… Do teraz nie potrafię wytłumaczyć, co takiego urzekło mnie w tym mężczyźnie, że zwyczajnie zapragnęłam go tu i teraz, że i ja zadrżałam, czując pod opuszkami ciepło jego ciała, że z każdym kolistym ruchem, wykonanym na jego gęsto zarośniętej klatce piersiowej, robiłam się coraz bardziej wilgotna… Moje myśli eksplodowały, a ja poddałam się im bez reszty…

(…) Pochwycił moje pośladki i mocno przyciągnął do siebie. Dopiero wtedy zauważyłam, jak potężna erekcja przebija się przez jego odzienie. Chciałam zaprotestować – jednak on był silniejszy – i nim zdążyłam otworzyć usta, już zamknął je brutalnym i mocnym pocałunkiem. Nie silił się na delikatność i subtelne pieszczoty. Prawie zrywał ze mnie każą część garderoby, sapiąc przy tym i obcałowując każdy odsłonięty fragment mojego ciała. Wiedziałam, że jest to co najmniej niedorzeczne, by tak łatwo oddawać się pierwszemu lepszemu pracownikowi fizycznemu i że to zwyczajnie nie przystoi kobiecie na moim stanowisku. Nie potrafiłam tego powstrzymać i ostatecznie, zamiast odepchnąć go od siebie, pochwyciłam w dłonie jego gęstą czuprynę i szepnęłam mu do ucha:
„Weź mnie. Jestem Twoja.”
Podziałało, niczym płachta na byka. A ja niczym torreador wzbudzałam w nim seksualną agresję za pomocą krwisto czerwonej bielizny. Nie mocował się z nią długą i pozbawił mnie wszelkiego odzienia w mgnieniu oka. Przy okazji sam doprowadził się do kompletnej nagości. Był coraz bardziej seksowny w moich oczach. Używając całej swojej siły pchnął mnie na kanapę i ustami zgłębił się pomiędzy moje uda… Ach! Jakiego demona we mnie zbudził! Oszalałam z podniecenia i żądzy zaspokojenia! A on niewzruszenie kontynuował namiętne pląsy swojego języka po łechtaczce i obu szczelinkach. Dość było tych nastoletnich pieszczotek! Chciałam więcej, bardziej i mocniej… i wreszcie poczuć go w sobie. Zmusiłam go, by położył się na wznak, pieszcząc w dłoni jego monstrualnie napięte klejnoty i sterczącą męskość. Nie przerywając pocałunków, uklękłam nad nim i powoli nasunęłam się na muskający mój wilgotny otworek sztywny pal. Aż zacisnął zęby z rozkoszy… Rozłożyłam paznokcie na jego piesiach i zaczęłam ujeżdżać go, niczym napalona kowbojka na rodeo. Mocno i szybko. Głęboko i z należytą stymulacją. Z trudem powstrzymywaliśmy głośne jęki i drżące oddechy. Wreszcie, wciąż trzymając jego atrybut głęboko w swoim łonie, wygięłam się ku tyłowi, układając cały korpus i głowę pomiędzy jego lekko rozwartymi nogami, chwytając go dłońmi za kostki. To pozycja węża, której od niedawna chciałam spróbować. Czysta poezja… ON, mając wolne ręce, natychmiast przeniósł je na łechtaczkę, delikatnie drażniąc jej wrażliwy guziczek i doprowadzając mnie tym samym do zupełnej ekstazy! Przejmowałam kontrolę nad zbliżeniem, z każdym obfitym centymetrem, który gładko wsuwał się i niechętnie opuszczał moje ciasne i przytulne ciało. Nie chciałam, by to uczucie kiedykolwiek się skończyło. Chwilo trwaj – jesteś nie tylko piękna, ale i pełna nieokiełznanej rozkoszy.

„Już wystarczy, dziękuję. Poparzenie nie jest groźne. Trochę się na tym znam.”
Otworzyłam oczy. Zszokowana dostrzegłam, że wtarłam w niego ponad pół tubki specyfiku.
„Oczywiście, jasne….” – wyszeptałam zdezorientowana.
Mężczyzna ubrał się i skierował do wyjścia, wciąż rumieniąc się niczym mały chłopiec.
„Jestem Pana dłużniczka.” – szepnęłam jeszcze, nim opuścił mój gabinet – „Jeśli ma Pan ochotę, zapraszam Pana do naszego bufetu na obiad. Z kolegami. Na koszt firmy.”
„Po tak kompleksowej pierwszej pomocy, to ja jestem Pani dłużnikiem. Proszę pozwolić mi w ramach rekompensaty zaprosić się na kolację dziś wieczorem.”
„Oczywiście, bardzo chętnie!” – rzuciłam z uśmiechem, nim tak naprawdę zdążyłam się zastanowić. Czy ja właśnie umówiłam się z pracownikiem budowlanym?
Wow. To może być zupełnie odmienne doświadczenie…

Weronika
008 - sex snake

czwartek, 23 kwietnia 2015

Obserwator na spektaklu naszych ciał…

Typowy nudny dzień spędzony w pracy. Już o 11 odrobiłam całą swoją „pracę biurową” i właściwie mogłam wybrać się do domu, albo na zakupy. Niestety o 16 czekało na mnie jeszcze ważne spotkanie, gdyż lot mojego kontrahenta z UK odbył się z opóźnieniem, o czym zostałam wcześniej poinformowana. Tak więc nie pozostało mi nic innego ponad przeglądanie internetu, układanie długopisów w równy rządek i objadanie się owsianymi ciasteczkami. Ciepłe i względnie świeże na tej wysokości powietrze wpadało do mojego gabinetu i łagodnie rozpływało się po oblanym słońcem biurku. Postanowiłam zaczerpnąć go jeszcze więcej i w tym celu udałam się na niewielki balkon. Przeciągnęłam się z gracją zbudzonej wczesnym rankiem kocicy i zamknęłam oczy, wsłuchując się w szum miasta, samochodów, rozmawiających ludzi przechodzących poniżej, aż po dźwięki budowlańców pracujących przy kolejnym biurowcu, wznoszącym się dokładnie na wprost. Nagle zauważyłam, że na moich lakierowanych czarnych szpilkach osiadł paskudny pył. Schyliłam się nieco aby strząsnąć go z czółenek. I wtedy usłyszałam charakterystyczne gwizdy i niewybredny rechot. Cóż. Nie mogło to skończyć się inaczej, gdyś właśnie zaprezentowałam swoją pupę w krótkiej spódniczce panom robotnikom popijającym kawę na równoległym piętrze sąsiedniego budynku. Posłałam im spojrzenie pełne zgrozy.
„Ej, mała, nie za kusa ta spódniczka? Może podciągnij ją jeszcze wyżej. Chętnie popatrzymy…”
Ponownie zaśmiali się, lubieżnie pogwizdując. Nie zamierzałam wdawać się w dyskusję z tymi typami i dlatego pospiesznie opuściłam balkon. Kątem oka dostrzegłam, że i oni zmyli się ze swoich pozycji.

Niespodziewanie do moich drzwi zapukał gość. Byłam tym bardzo zdziwiona, bowiem o wszelkich wizytach moja asystentka powiadamia mnie telefonicznie lub osobiście. Musiał być to więc ktoś bliski… Oczywiście – Wiktor.
„Witaj Kochanie” – rzuciłam od progu, próbując pocałować go w policzek. Ku mojemu zaskoczeniu Wiktor rzucił się na mnie, przypierając do ściany.
„Skarbie, co Ci się stało?” – zapytałam zaskoczona, przerywając na chwilę gąszcz pocałunków, którym mnie obsypał.
„A czy coś musiało się stać?” – wysapał mi nad uchem – „Po prostu mam na Ciebie ochotę… Jestem strasznie podniecony… Wera… zrób coś z tym. Ty wiesz, jak mi dogodzić…”
„Wiktorze! Przywołuję Cię do porządku” – zaśmiałam się. – „ Nie pomyśl sobie czasem, że będziesz przychodził tu jak do agencji towarzyskiej i zaspokajał swoje potrze…”
Nie dokończyłam zdania – zasłonił moje usta ręką.
„Miiiiiilcz…” – wysapał. W jego oczach dostrzegłam seksualną agresję, którą przecież tak uwielbiam. Nie zawsze lubię dominować. Czasem dla odmiany wolę poczuć się zdominowaną, uległą, podporządkowaną wszelkim zachciankom. I taką właśnie stałam się w tej chwili. Wciąż tkwiliśmy pod ścianą, gdy w pośpiechu zadzierał moją spódniczkę w górę i drapiąc paznokciami po pośladkach zrywał ze mnie stringi. Nie była to jednak najwygodniejsza pozycja do zaspokojenia męskich żądzy i dlatego przeniósł mnie na biurko, kładąc na drewnianym blacie plecami. Sam zaś z szybkością odrzutowca zanurkował między moimi udami i pchnął… bardzo mocno. Mebel zatrząsł się pod natłokiem naszych wyuzdanych ruchów, a równo ułożone długopisy sturlały się na podłogę.
„Mocniej, Kochanie, och, taaaaaak!” – mruczałam, dostarczając mu dodatkowej dawki stymulacji. Im głośniej pojękiwałam i wzdychałam, tym mocniej penetrował moje rozedrgane z rozkoszy łono. Wreszcie odwrócił mnie na brzuch, i przytrzymując dłońmi oba pośladki wtargnął we mnie aż po same klejnoty męskości. Tym razem mój krzyk ekstazy słychać było w całym departamencie. Jestem tego niemal pewna. Zacisnęłam mięśnie w oczekiwaniu na przyjęcie jego rozkoszy… I wreszcie odgiął głowę w tył, a jego pulsująca męskość wypełniła całe moje wnętrze przyjemnie ciepłym nektarem rozkoszy… I wtedy go zauważyłam – przez niezaciągnięte rolety przyglądał się tej sytuacji pracownik budowlany w żółtym kasku. Z szeroko otwartymi oczami i wypiekami na twarzy chłonął każdy obraz, jaki zaprezentowaliśmy przed chwilą ja i Wiktor. Jednocześnie zawstydziła mnie obecność podglądacza, a z drugiej strony…. było to całkiem podniecające. Nie wspomniałam o tym fakcie Wiktorowi, nawet gdy podciągał spodnie.

„Biegnę na spotkanie, Kochanie. Widzimy się wieczorem.”
„Jak to?” – zapytałam zaskoczona – „Wpadłeś tu tylko po to, żeby mnie przelecieć?”
„Dokładnie tak. I wiem, że uwielbiasz takie akcje. Znam Cię nie od dziś…”
Zaśmiałam się, a on ponownie ucałował moje czoło.
„Do wieczora.”
„Powodzenia.”
Zamknął drzwi. Momentalnie podbiegłam do okna w poszukiwaniu owego podglądacza. Nie było go tam. Może zorientował się, że został zauważony? A jeśli zajął się pracą?

To już nie ważne. Do spotkania zostało jeszcze kilka godzin. Zajęłam się przygotowywaniem dokumentacji i zapomniałam o całej sprawie.

Weronika